Jak wspomniałam, notesików jest dwadzieścia.
Tutaj są kolejne. Naprawdę, naprawdę rewelacyjna zabawa i już żałuję, że nie mam ich więcej.
Zrobiłam też obrazeczki z FIMO do naklejenia na kolejne notesy. Albo gdzieś indziej.
Kupiłam sobie takie nieduże, proste bloczki do notesów – w brązowym kartoniku, klejone. Jest ich dwadzieścia i już mam obawy, że jest ich nieco za mało. Muszę do nich tylko dodawać okładki, wyklejki i ewentualnie zakładkę, więc to zupełnie inny rodzaj pracy. Największa frajda jest jednak w tym, że każdy przecież musi być inny.
No więc proszę, to pierwszych sześć sztuk. Ozdobione są różnymi przedmocikami z FIMO. Oprawione w różne rzeczy – skórę, dżins, sztuczną skórkę ze starego kalendarza (gdyż pamiętamy, że nie ma dla mnie porządnego notesu, jeśli nie ma on w sobie czegoś odzyskanego).
Są całkiem małe, ale sympatyczne – i przyjemnie grubiutkie. A co jeszcze fajniejsze, jak się zużyją – można element z FIMO odciąć ostrym nożem i przykleić sobie magnes albo przypinkę do broszki.
Zostały mi względnie szerokie ścinki papieru po większych notesach i chodziłam koło nich, niezdolna do wyrzucenia tego tak po prostu na makulaturę. I w końcu wzięłam się do pracy i zrobiłam trzy maleńkie notesiki – każdy z nich zmieści się na dłoni. Niemniej jednak sporządzone są dokładnie tak, jak i duże – szyte, klejone i w ogóle.
Niestety, im mniejszy notes, tym trudniej się go docina i jedna z krawędzi – zewnętrzna – zawsze mi wychodziła nieidealnie. Muszę coś z tym jeszcze zrobić.
Tak czy inaczej, wyszły całkiem sympatycznie, o, proszę:
A potem jeszcze mój mąż uznał, że jeden z nich by mu się przydał – po niewielkiej personalizacji, której też z przyjemnością dokonałam:
No i niby takie malutkie, a jednak wcale nie mniej czasochłonne! Tyle, że wykorzystałam papier, z czego się ogromnie cieszę – bardzo nie lubię, jak się marnują takie rzeczy.
Niektóre stare okładki są za duże albo ze zbyt grubych książek, żeby z nich zrobić notesy. To znaczy, zapewne można by zrobić i pięćsetstronicowy notes formatu B5, ale myślę, że to już raczej na konkretne zamówienie.
Na razie zaś wykorzystuję takie okładki do czegoś innego:
Do robienia pudełek! Można je potem, załadowane biżuterią i sprzecznymi wersjami testamentów, powsadzać na półki dla niepoznaki.
Jakiś czas temu zrobiłam sobie wisiorek – taki dość zwykły, z lekkiej masy, pomalowany akrylami – ze stylizowanymi inicjałami Tolkiena, które chyba każdy jego miłośnik dobrze zna. Farba trochę się od tej pory wytarła i pomyślałam, że mogłabym znowu zrobić coś takiego, tym razem z FIMO.
W trakcie obróbki widać je było w poprzednim wpisie; teraz są polakierowane, pomalowane i gotowe – trzy medaliony z inicjałem. Są srebrne, a wewnętrzne „kamienie” – lekko marmurkowe. Od spodu podklejone są szarą skórką.
…to pracuję jak szalona. Synkowie wyjechali pielęgnować więzi rodzinne i mogłam zasypać stół kolejnymi pracami.
Jutro zapewne dokończę wszystkie pudełka ze starych okładek, ale i tak, o, proszę, mogę się pochwalić niektórymi gotowymi przedmiotami oraz fragmentami oszalałego warsztatu, zajmującego dwie trzecie stołu (specjalne podziękowania dla męża, który nie zaprotestował nawet słowem, a za to wspierał).
BB8 w trakcie montażu
GLaDOS – z „Portalu” – oraz tolkienowskie inicjały na srebrzysto-białych medalionach (jestem z nich szczególnie zadowolona)
BB8 w gotowości, a także jeden malusieńki R2-D2 i garść znaczków Deadpoola, zasugerowanych przez niezawodne i lepiej niż ja zorientowane Anny 🙂
Mój starszy syn jest wielkim fanem serii książek o zwiadowcach Johna Flanagana. Ma nawet tom z autografem autora wygrany w lokalnej grze terenowej! On, a także rozmaici inni fani, spowodowali, że zabrałam się za robienie srebrnych liści dębu – odznak książkowych zwiadowców. I udoskonaliłam technikę znacząco od pierwszego listka, wysłanego do Poznania (kiedy tam zajrzę, pewnie podmienię ten stary na nowy, jeśli właściciel będzie chciał 🙂 )
No więc robiłam sobie srebrne liście. Bardzo przyjemne zajęcie.
Przez weekend udało mi się zrobić pięć notesów ze starych okładek – przyjemność to ogromna, bo zapach papieru, wybieranie deseni wyklejek, zakładki, szycie i klejenie – to wszystko rzeczy kojące i miłe, zawsze dla mnie bardzo ciekawe. Tak sobie dłubałam:
I nawet pobawiłam się nieco w prace konserwatorskie, bo niektóre okładki były w niespecjalnie dobrym stanie (chociaż ta na zdjęciu akurat owszem).
I w końcu uzyskałam bardzo przyjemne efekty: