W hortensje

Robiąc kalendarzyk w łączkę (kilka wpisów temu) przygotowałam nieco więcej płótna, tego seledynowego. Jest piękne i gładziutkie, czemużby nie? I okazja do wykorzystania go nadarzyła się niemal natychmiast, bo oto miałam zrobić jeszcze kalendarzyk w hortensje.

Muszę tu powiedzieć, że bardzo lubię hortensje i mam ich w ogródku kilka, chociaż i tak najpiękniejsze jakie widziałam rosną u sąsiadów naprzeciwko – są zjawiskowe, o ogromnych kwiatach! Lubię też hortensje pnące, i takie śmieszne z dwoma rodzajami kwiatów, i może najbardziej – dwukolorowe… Nie zdziwiłam się zatem ani trochę, że komuś mógłby sprawić przyjemność kalendarz w hortensje.

To jest także niewielki kalendarzyk, taki A6, z doszytymi z tyłu kartkami. Okładka została pomalowana ręcznie akwarelami i podprawiona lekko tuszami. Blok ma krawędzie pomalowane akwarelą, a dłuższa krawędź ozdobiona jest rysunkiem białym tuszem. Wyklejki to seledynowy papier Pepin z japońskim wzorem kwiatków.

Może to dlatego, że tak bardzo te hortensje lubię, malowane kwiaty udały się nad podziw dobrze – malowałam je już na gotowej okładce, więc z pewnością byłam silnie zmotywowana żeby tego nie spaprać i nie musieć robić od nowa! I jest taki kalendarz:

Na zimę zielenie

Do zimy bardzo mi pasują zielenie ciemne, chłodne, nawet niebieskawe czy granatowawe, ale w ogóle wszelkie zielenie roślin zimozielonych są szalenie dekoracyjne, zwłaszcza w kontrastowych zestawieniach: z czerwienią, z bielą. I takiego zielonego z delikatnymi srebrnymi błyskami miałam jeszcze trochę, i mnie to zielone kusiło bardzo, żeby zrobić zimowy notes. A tu akurat śnieg się rozpadał, i grudzień, i ogólnie nie ma co już udawać, że to nie zima, więc pasuje w sam raz.

Notes jest z dwóch zszytych gotowych bloczków B6 w kropki. Jedyne, czego nie podejmuję się szyć, to właśnie bloczki w kropki, ale gotowe były trochę za cienkie i dlatego połączyłam dwa razem, co wyszło już w sam raz: grubiutkie i z potencjałem. Swoją drogą, bardzo fajny papier – 100 g/m2, w delikatnie kremowym kolorze.

I do tego ciemnozielone wyklejki i okładka w srebrzyste nitki. Na okładce zaś niewielkie okienko (ostatnio polubiłam okienka bardzo!), a w okienku – malutki, okrągły obrazeczek przedstawiający gałązkę ostrokrzewu.

W sam raz zimowy, ale nie ostentacyjnie, nie wprost świątecznie, po prostu taki, żeby zimową porą pasował do człowieka. Naprawdę mi się on udał i mam nadzieję, że komuś sprawi przyjemność 🙂

Kalendarz malowany w łączkę

Wesoło i pogodnie miało być, i tak żeby przyjazne uczucia były wyraźnie widoczne! Myślałam chwilę nad tym, co mi się kojarzy najradośniej, i wydaje mi się, że niemal ze wszystkim wygrywa gorąca i zdyszana letnia łąka.

Miałam akurat ochotę znowu sobie sama zrobić płótno do opraw. Kupiłam więc na wagę materiał – po mojemu chyba obrusik. Albo coś w tym stylu. Sprułam. Wyprałam w wysokiej temperaturze. Wyprasowałam. Podzieliłam na kawałki. I zaczęły się czary 🙂 Jest wiele technik preparowania materiałów do użytku introligatorskiego – na przykład medium akrylowym, klajstrami, klajstrami z papierem, a także klejami. W tym wypadku poszłam na skróty i użyłam kleju właśnie, takiego do tapet.

I wyszło super! Żadnych zacieków, czego się trochę obawiałam, a podłoże zrobiło się nie tylko fantastyczne do oprawiania, ale również zagruntowane pod malowanie farbami. No więc po zszyciu kalendarzyka z czystymi kartkami i ozdobieniu krawędzi na kolorowo, oprawiłam go w moje śliczne, seledynowoniebieskie płótno i namalowałam z przodu tak słoneczną i wesołą łączkę, jak tylko umiałam (to nie jest takie proste, jak się jest melancholijną klępą z natury).

Wyszło naprawdę wesoło!

W okienku grzyb

Iiiiii czwarty z okienkowej kolekcji notes, tym razem z obrazkiem przedstawiającym grzybki w jesiennym lesie.

Ten jest troszeczkę inny. Zasadnicza koncepcja jest wprawdzie ta sama: okładka z okienkiem i akwarelą, kolorowe kartki wewnątrz, ale spróbowałam trochę innego wykończenia tegoż okienka: widoczne brzegi w zagłębieniu pomalowałam również farbami, utrzymując się w palecie barw z akwarelki – zielenie, brązy, niebieskości.

Bardzo mi się ten efekt spodobał i już kombinuję, jak go powtórzyć, albo może i trochę jeszcze zmodyfikować. W każdym razie, na pewno jeszcze będę coś podobnego próbowała obmyślić.

A reszta notesu? Reszta notesu to wykończenia: złota kreseczka dookoła okładek, wyklejka z indyjskim batikiem (Pepin), a wreszcie – trzy wstążeczki pod kolor.

Muszę, nawiasem mówiąc, wspomnieć, że nazbierałam już całkiem sporą kolekcję wstążek na zakładki. Cała pasmanteria! Przyznaję, że mam do nich słabość.

Ale czy nie dodają te detale urody notesowi? Jest bardzo ładny: kolorystycznie harmonijny, przyjemnie się go trzyma w dłoni. Zakładam, że i pisać czy rysować powinno się w nim miło.

Biały kot ciemną nocą

Trzeci z notesów z akwarelą w okienku przedstawia kota. Kot… no, kot to jest oczywiście Temat. Bardzo lubię je rysować, w najrozmaitszych stylach, więc musiał się choć jeden znaleźć w cyklu kilku obrazków. I tak wypadło, że tonacja kolorystyczna zrobiła się ciemna i zimna: granaty, fiolety. I biały kot 🙂

Całe szczęście, wciąż mam piękne, granatowe płótno o delikatnym splocie, w które już wiele udanych notesów oprawiłam. Myślę, że najlepiej oddaje wszelkie krawędzie i detale – okienko wyszło pięknie i ostro, krawędzie ślicznie się zaokrągliły. Na tym tle kocia akwarelka wygląda bardzo elegancko!

Do tego oczywiście odpowiednie papiery – w różnych tonacjach niebieskiego – i wyklejka z niebieskiego papieru klajstrowego, którego mi jeszcze odrobinę zostało po albumie dla małego powinowatego 🙂 Razem tworzy to naprawdę zgrabny notes, a ten biały kot, doprawdy, króluje nad wszystkimi niebieskimi cieniami.

Na skorupce ślimaka

Osobiście nie kocham ja ślimaków, zwłaszcza takich nagich, które zżerają mi szczypiorek, funkie i nagietki, a w ogóle to prawie wszystko. Z naszego ogródka bardzo stanowczo je wypraszamy. Zostawiamy tylko zaprzyjaźnioną rodzinę winniczków, albowiem przeczytałam, że winniczki jaja tych nagich ślimaków uważają za stosowne śniadanie.

No więc skoro winniczki są akceptowalne, to fantazja na temat ślimaka musiała być bezwzględnie fantazją na temat winniczka. Ich jest zresztą parę rodzajów, ale o to mniejsza, bo i tak sobie sporo po prostu pozmyślałam na bazie paru podstawowych zdjęć. Jaki zresztą ślimak nosiłby na muszli miniaturowy zamek? Jakby te moje nosiły to bym je sama dokarmiała.

Ale kolejny notes z okienkowej, bajkowej serii, którą sobie zamyśliłam, bardzo ładnie mi się wymyślił z tym ślimakiem. Akwarelka była w niebiesko-złoto-brązowych tonacjach mniej więcej, zatem poszłam w takie kolory – i w barwie kartek, i okładki, i detali ozdobnych. Czyli: brązowo-złoty kawałek pięknej tapety ze zbiorów Cioci. Papier Pepin w chryzantemy na złotobrązowym tle. I żeby niebieskiego też coś było, wycięłam ażurowe romby z zepsutego, listewkowego wachlarza. Pomalowałam je na mieniący się, niebieskawy kolor i wkleiłam w rogach okładki.

Akwarelka poszła oczywiście do okienka.

Bardzo mi się ten notes podoba. To znaczy, ja oczywiście jestem świadoma wszystkiego, czego jeszcze nie umiem. Ale po tych okienkowych notesach widać i to, że czegoś się już nauczyłam. Chwyciłam tu… podejrzałam tam… instagramowe filmiki i zdjęcia, mimo że Instagram jest wybitnie wkurzający i fatalnie zorganizowany, są niezwykle pouczające i zachwyca mnie wciąż ilość fantastycznie utalentowanych i pracowitych ludzi, którzy pokazują, co się jak robi. Youtube, jak wytrwale ignorować algorytmy, też wciąż kryje ocalałe instruktaże. A są i takie miejsca, gdzie mają całe dyskusje konserwatorów, introligatorów i bibliotekarzy, i zalinkowane liczne opracowania – na przykład elaboraty o wyklejkach albo spory nad metodami sporządzania płótna introligatorskiego. I to się po trochu schodzi razem.

I kiedy tak wszystko się ładnie zejdzie, to aż mi się chce uczyć dalej, poprawiać bardziej i za jakiś czas znowu samej sobie sprawić drobną radość podobnego rodzaju.

Żabi król

Robiłam niedawno takie zbliżone do kwadratu notesy, do których okładki sklejałam z dwóch warstw beermaty. Taka tektura jest znacznie lżejsza niż typowa szara, nawet kiedy się użyje dwóch warstw, i jest bielutka. Zostały mi więc niewielkie, odcięte od formatu a5, białe tekturki. Wyrzucić? No gdzieżby! Lepiej sprawdzić, jak się na takiej beermacie zachowają różne media.

Okazało się, że zachowują się całkiem znośnie. Moje ulubione cienkopisy z niezmywalnym tuszem niestety za bardzo się na nich rozlewają, ale kiedy człowiek rysuje zdecydowanie i szybko, to nie zdążą 🙂 A do akwareli to już w ogóle świetnie się nadają, chociaż gotowe obrazki musiałam suszyć pod obciążeniem marmurowej kostki, bo się nieco wyginały.

Hajda zatem, malować po beermacie! Na razie wyprodukowałam cztery obrazki, każdy nieco węższy od smartfona i podobnej długości. A po co taki format? A po to, żeby je wkleić na okładki nowych notesów, rzecz jasna.

Wymagało to okładki z wgłębionym okienkiem. Zrobiłam więc okładkę z okienkiem. Obłożyłam prześlicznym, czerwonym płótnem, na którym dodatkowo moją kolbą do wypalania, którą oblatuję zwykle złotą folię, wytłoczyłam ramki na obu stronach okładki. W okienko wkleiłam pierwszy z obrazków na beermacie: żabiego króla z kluczem w łapce. Potem natomiast w obrazku zrobiłam dziurę, a w dziurze wkleiłam żywiczny klejnocik z czerwonym wzorem, na który specjalnie obmalowałam zawczasu miejsce na obrazku. On prześlicznie zbiera światło – nie wiem, czy można to docenić na zdjęciach, ale naprawdę wygląda jak coś magicznego.

A co w środku? W środku normalny papier, ale z dwoma składkami zielonego i czerwonego papieru. Czerwono-zielony wzór pięknych wyklejek z papieru Pepin. Kapitałki czerwone, ale wstążeczka na zakładkę – zielona! Jak widać, zestawienie czerwonego z zielonym mnie nie opuszcza w tym roku.

Co z tego wszystkiego wyszło? Ano bardzo ładny notes wyszedł. Wprawdzie kolba do wypalania w drewnie nie jest idealnym narzędziem do ślepych tłoczeń, niestety, ale wydaje mi się, że wcale nie wygląda to fatalnie. A żaba w okienku na tle tej pięknej czerwieni to naprawdę bardzo efektowny obraz.

Osty do wyboru

Na skutek spiętrzonych doprawdy okoliczności tak się jakoś złożyło, że obchodząc jedno z licznych wiosennych świąt mojego Ojca ofiarowałam mu nie jeden obrazek akwarelowy, lecz trzy na ten sam temat, do wyboru.

Tematem tym były osty.

Oset jest częścią naszego stałego, prywatnego żartu i w ogóle już między nami obrósł w znaczenia, więc nie powinno dziwić, że padła idea namalowania właśnie tego, a nie innego kwiatu.

Będąc sobą, Ojciec mój oczywiście wybrał najmniejszy i najbardziej niepozorny z trzech obrazków ostowych. Dwa pozostałe mi zwrócił i dlatego każdy teraz może je sobie nabyć na Decobazaar, o tu i tu.

Oczywiście nie byłoby tych obrazeczków, gdyby nie sam Tato, który jest też fundatorem obu moich cudownych zestawów akwareli.

Portret kota Stefana

Nie chcę tu opowiadać całej historii, bo choć jest piękna, to jednak prywatna, ale w każdym razie dostałam zlecenie: namalować portret kota. Obejrzałam zdjęcia i zamarłam: jakie to zwierzę ma niesamowite oczy! Od razu było wiadomo, że trzeba je będzie naprawdę dobrze przestudiować.

I tak zrobiłam! Do tego niedużego portreciku zrobiłam jakieś ćwierć kilo szkiców, dochodząc w końcu i do takiego momentu, że jeden z tych szkiców wydał mi się sam w sobie całkiem okej (dołączyłam go do zlecenia). Chwyciłam więc za akwarele i z wielkim pietyzmem wzięłam się za malowanie kota Stefana.

Na życzenie właścicielki jeszcze go trochę bardziej napuszyłam, ale zasadniczo portret wygląda tak:

Kartka z sową

Nie jest wcale tak łatwo znaleźć portretowe zdjęcie sowy, zwłaszcza uszatej, na którym nie wygląda ona jak na typowym selfie zrobionym dla beki, ale musiałam takie znaleźć. Sowa miała bowiem ozdobić ręcznie robioną karteczkę, która winszować miała osobie poważnej i nie było mowy o żadnych śmichach-chichach, tylko żeby było sympatycznie i z szacunkiem.

Jest to jedna z przyjemnych okazji, kiedy moja wrodzona niechęć do wyrzucania nawet niewielkich kawałków pięknych papierów okazuje się jednak nie być taką okropną wadą: z niedużych, odciętych pasków, jakie przechowuję skrzętnie w warsztacie, da się idealnie skomponować kartkę. Użyłam jako bazy uroczego, brązowego kartonika z chmurkowatymi skazami (uwielbiam ten papier i jego przypadkowość), a sowa została namalowana akwarelami, wycięta i przyklejona na wierzch 🙂

Tak to wygląda: