Młodszy mój syn kończył w tym roku podstawówkę i z tej okazji, oczywiście, zawrzało wśród rodziców, jak czcić i obchodzić, kogo czym obdarowywać i jak składać wszelkie życzenia i podziękowania. Bardzo podziwiam ludzi, którzy umieją sprawnie organizować takie rzeczy, ale sama też coś mogłam przecież zrobić – mianowicie naprawdę osobisty, bo ręcznie zrobiony upominek dla wychowawczyni.
Był to, oczywiście, notes – ale notes niezwyczajny, bo po raz pierwszy użyłam welurowej okleiny. Czerwoniutkiej, takiej jakby delikatnie palcowanej – nie umiem tego dokładnie opisać, ale ona nie jest idealnie gładka. Obłożyłam nią zarówno okładkę, jak i pudełko.
Użyłam również różowo – złocistego japońskiego papieru (tak, z mojego najbardziej strzeżonego zasobu!) – na wyklejki i do pudełka.
Okładka była twarda, z okienkiem. W okienku zaplanowałam akwarelkę z wizerunkiem naszej szkoły i tu o mało co a bym poległa! Dopiero podpowiedzi mojej Mamy pozwoliły mi uporać się z tym obrazeczkiem, ale końcowy efekt jest całkiem odpowiedni.
W środku znalazło się odpowiednie miejsce na zdjęcie klasy przed bramą szkoły, na nieco sztywniejszej wszytej kartce.
Pudełko wykończyłam złotą wstążką.
Myślę, że wyszło to bardzo ładnie – powstała pamiątka, jakiej na pewno nikt inny nie będzie miał.
To jest normalne, że się człowiek stara, kiedy coś robi dla swojej matki, ale trzeba wiedzieć, że moja Mama to nie jest zwykła osoba, o nie. Artystka, przedstawicielka porządnie oczytanej inteligencji, blogerka, znawczyni obyczajów, ekscentryczna kolekcjonerka, a także kobieta, która uczyła dwuletniego wnusia śpiewać „jedziemy po zioło”, zawsze stanowi dla mnie wielkie wyzwanie jeśli chodzi o prezentowanie jakichkolwiek dokonań, już nie mówiąc o dawanie własnoręcznie wykonanych prezentów.
Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie chwytała byka za rogi, i kiedy Mama wyraziła uprzejme zainteresowanie niewielkim, zielonym notesem z listkowym, wklęsłym wzorem, jaki zdarzyło mi się zrobić, a potem jeszcze jej się spodobało koptyjskie szycie mojego roboczego notesu, postanowiłam zrobić dla niej coś Specjalnie.
Jest to notes szyty z różnych papierów, albowiem jeden rodzaj papieru dla mojej Mamy oznaczałby niechybnie, że notes nie zostanie zarysowany. W różnych papierach można jednak szybko zaprowadzić chaos i zamieszanie, a podskórnie czuję, że tak będzie się Mamie lepiej zapełniać notes. Poza tym jak jej się zachce malować lakierem do paznokci, herbatą, a potem grać w kółko i krzyżyk, to idea jest taka, żeby nie musiała zmieniać notatnika między czynnościami.
Szycie zrobiłam nie tylko, że koptyjskie, ale w wariancie, który kryje część szwów w okładce – w ten sposób nici nie przecierają się tak szybko w użyciu. Wprawdzie szycia jest znacznie więcej, ale za to jest bezpieczniejsze i wygląda bardzo efektownie.
Okładki są sklejane z dwóch warstw beermaty – żeby było lekkie, i żeby się dało zrobić wzór. Wzór jest wycięty w jednej z warstw przedniej okładki i oklejony czerwonym płótnem. Poza tym skośne szycie jest o wiele łatwiejsze w beermacie – właściwie mogłam się nie męczyć z wierceniem ukośnych dziurek, tylko normalnie dźgnąć szpilorkiem, bo beermata się bardzo przyjemnie zachowuje i wprost, i na skos, i jak kto chce.
Wreszcie dobrałam piękny papier na wyklejki – w chińskie kwiaty, trochę podobne do wzoru na okładce – i notes powędrował pod choinkę. Niestety, w szale twórczym i przedświątecznym nie zrobiłam mu zdjęć i w związku z tym fotografie zostały zrobione już przez Mamę 🙂 Dzięki temu można już obejrzeć, że jest nawet używany!
Bardzo mnie to cieszy i muszę przyznać, że bardzo jestem dumna z tego szycia, i z tego wzoru dość skomplikowanego – no jest to coś specjalnego, po prostu. Może nie aż tak, jak moja Mama, ale na pewno wyszłam dla niej daleko poza swoje strefy komfortu i (jak to często bywa) jestem z tego bardzo zadowolona.
Czasami po tych wszystkich skomplikowanych i pracochłonnych notesach i kalendarzach mam ochotę zrobić coś zupełnie prostego – co nie znaczy wcale, mam nadzieję przynajmniej, że brzydkiego. Takim zestawem – dla mnie właśnie na tyle dobrze już znajomym, że obecnie dosyć łatwym – jest na przykład oprawa płócienna ze złoceniem folią na gorąco.
Żeby sobie rzecz jeszcze bardziej ułatwić, użyłam gotowego, kupionego bloku w kropki. Barrrrdzo rzadko nie szyję bloków sama, a nawet kiedy używam takich kupionych, z reguły doszywam do nich jeszcze mnóstwo własnoręcznie zrobionych części – innych papierów, przekładek, czego tam chcieć. Ale tym razem – po prostu zrobiłam sobie taki zeszyt. W czerwonej oprawce wypukłą ramką. W ramce gwiazda, taka mocno techniczna zresztą.
Patrzę sobie na ten notes i myślę, że dobry on jest. Czasami człowiek musi się zatrzymać. Zrobić coś prostego. Pod złotą gwiazdą.
Robiłam niedawno takie zbliżone do kwadratu notesy, do których okładki sklejałam z dwóch warstw beermaty. Taka tektura jest znacznie lżejsza niż typowa szara, nawet kiedy się użyje dwóch warstw, i jest bielutka. Zostały mi więc niewielkie, odcięte od formatu a5, białe tekturki. Wyrzucić? No gdzieżby! Lepiej sprawdzić, jak się na takiej beermacie zachowają różne media.
Okazało się, że zachowują się całkiem znośnie. Moje ulubione cienkopisy z niezmywalnym tuszem niestety za bardzo się na nich rozlewają, ale kiedy człowiek rysuje zdecydowanie i szybko, to nie zdążą 🙂 A do akwareli to już w ogóle świetnie się nadają, chociaż gotowe obrazki musiałam suszyć pod obciążeniem marmurowej kostki, bo się nieco wyginały.
Hajda zatem, malować po beermacie! Na razie wyprodukowałam cztery obrazki, każdy nieco węższy od smartfona i podobnej długości. A po co taki format? A po to, żeby je wkleić na okładki nowych notesów, rzecz jasna.
Wymagało to okładki z wgłębionym okienkiem. Zrobiłam więc okładkę z okienkiem. Obłożyłam prześlicznym, czerwonym płótnem, na którym dodatkowo moją kolbą do wypalania, którą oblatuję zwykle złotą folię, wytłoczyłam ramki na obu stronach okładki. W okienko wkleiłam pierwszy z obrazków na beermacie: żabiego króla z kluczem w łapce. Potem natomiast w obrazku zrobiłam dziurę, a w dziurze wkleiłam żywiczny klejnocik z czerwonym wzorem, na który specjalnie obmalowałam zawczasu miejsce na obrazku. On prześlicznie zbiera światło – nie wiem, czy można to docenić na zdjęciach, ale naprawdę wygląda jak coś magicznego.
A co w środku? W środku normalny papier, ale z dwoma składkami zielonego i czerwonego papieru. Czerwono-zielony wzór pięknych wyklejek z papieru Pepin. Kapitałki czerwone, ale wstążeczka na zakładkę – zielona! Jak widać, zestawienie czerwonego z zielonym mnie nie opuszcza w tym roku.
Co z tego wszystkiego wyszło? Ano bardzo ładny notes wyszedł. Wprawdzie kolba do wypalania w drewnie nie jest idealnym narzędziem do ślepych tłoczeń, niestety, ale wydaje mi się, że wcale nie wygląda to fatalnie. A żaba w okienku na tle tej pięknej czerwieni to naprawdę bardzo efektowny obraz.
Z kolorem różowym jest straszne zamieszanie, kulturowo i społecznie, prawda? Co więcej, jest z nim też mnóstwo zamieszania w sensie estetycznym.
Jedna z drobnych a niepotrzebnych rzeczy, które w dzieciństwie sobie zakodowałam, to zasada, żeby różowego nie łączyć z czerwonym (i zielonego z czerwonym, i czegoś tam jeszcze). Całe szczęście, po dojściu do pewnego wieku, człowiek zaczyna przejmować się takimi rzeczami znacznie mniej, a i mody estetyczne są przez ten czas przeróżne, i oto znajdujecie mnie obecnie mającą wiele sympatii dla połączenia różowego z czerwieniami, i to wcale nie tylko malinowymi. Szczególnie w kojącym towarzystwie szarości.
Ten notes ma cztery kolory kartek: białe, czerwone, różowe i popielate. Okładka jest ogólnie raczej w tonacjach zawierających różne róże, ale za to kapitałki i wstążeczki, na jakie się notes wiąże, są czerrrrrrrrrrrrrwone. I nie wiem, jak komu, ale mnie się to ogromnie podoba.
Wyklejki są intensywnie różowe i mają wzór z moim rysuneczkiem – liściastymi gałązkami.
Próbowałam różne rzeczy do nich dopasować, w końcu zdobyłam się na odwagę i o tak, przykleiłam do bloczku wyklejkę ze złotego kartonu. Pomogło? No niespecjalnie.
Wreszcie mi się jednak udało – w chińskich wzorach papierów Pepin znalazłam taki, który pięknie odpowiada kolorystyce i stylowi i oprawiłam czerwony bloczek ze złocistymi detalami. I już był całkiem ładny notes, kiedy nagle, po wyjęciu go z prasy, doznałam Olśnienia: na tych dwóch zakładkach ze złotej tasiemki IDEALNIE będą wyglądać złote dzwoneczki. I to jeszcze przy tym chińskim papierze.
Więc dowiązałam dzwoneczki pieczołowicie, i przy okazji wymyśliłam, jak zabezpieczyć końcówki supełków, i nagle notesik gwałtownie zyskał na urodzie. Jak to jednak różne drobiazgi mają znaczenie!
Co zrobić, kiedy Pospolitość Skrzeczy? No sprawić sobie notes, wiadomo 🙂
A na szczególnie uciążliwą pospolitość należy mieć dobrą broń. A oprócz tego, jakby broń zawiodła, flaszkę z tym lub owym (trucizna? gorzałka? magiczny napój? :)).
Z tym założeniem został zrobiony ten notes – nieco mniejszy, niż A4, w ciemnoczerwonej okładzinie, złocony folią i z siedmioma zakładkami, żeby rzeczywistość łatwiej było ogarnąć.
Muszę tu powiedzieć, że to mój pierwszy raz z tym typem okładziny. Bardzo fajnie się z nim pracuje, wygodnie i bez problemów, ale złocenie folią jest… zupełnie inne, niż na materiałach, jakich dotychczas używałam i trzeba bardzo uważać, bo mi się kolba ślizga 🙂
Nie ma co pisać. Nie ma co mówić. Te dwie mają 1,5 cm długości.
Granatowa była pierwsza i to niestety widać – źle odmierzyłam okładkę i trochę za bardzo wystaje.
Albo może i nie widać?
Ale czerwona jest bardzo w porządku. A z czego jestem chyba najbardziej zadowolona, to z tego, że mój patent na uszko zaginane wzdłuż grzbietu sprawdza się i w tych malusieńkich bardzo dobrze.
Oczywiście, najbardziej zdobi dosłownie książka książka, w sensie książki 🙂 Ale oprócz tego książka w wersji miniaturowej jest bardzo wdzięcznym elementem ozdobnym. Stąd właśnie dzisiejsze wściekle czerwone książeczki – kolczyki.
Nie robię biżuterii za często, za to miniaturek ostatnio narobiłam trochę i tylko się rozglądam, do jakich by tu przyjemnych celów jeszcze je wykorzystać.
A te książeczki zrobiłam specjalnie jednej wielkości – są naprawdę maciupeńkie, mają ok. 2, 5 cm, żeby nie były za ciężkie. Z tego samego powodu, w przeciwieństwie do pozostałych miniaturek, nie próbowałam do nich napchać mnóstwo stroniczek, ale te, które są, jak najbardziej zszyłam uczciwie i co więcej – zabarwiłam na złoto brzegi. Oprawa jest płócienna, wyklejka z papieru Pepin z piękną arabeską. W dodatku jak najbardziej można małe draństwa jeszcze dodatkowo spersonalizować – mogłabym namalować lub wyzłocić inicjał, powiedzmy 🙂 Normalnie aż żałuję, że sama kolczyków nie noszę.
Karteczki szare są, wyklejki czerwone, i tak już na zmianę – jak nie czerwono, to srebrzyście, a papier oklejający okładkę z wierzchu ma i jedno, i drugie.
Notes jest bardzo sympatyczny, ma zaokrąglone rogi, co uważam zawsze za oznakę ogólnej przyjazności i co powoduje, że zaraz mam skojarzenia z biblioteką jezuitów w Krakowie i starymi książeczkami do nabożeństwa, takimi używanymi intensywnie, z rogami wytartymi na okrągło. Mieli tam takie i zawsze mi się to podobało, a takie przycinane na okrągło też lubiłam i lubię nadal.
Papier na okładce to ostatek z bardzo pięknego zeszytu papierów Pepin, a grzbiet jest z okleiny ze starej okładki. I wszystko razem ma taki look lakowego pudełka trochę. Nie mam nic więcej tutaj do dodania, ale proszę tylko spojrzeć. Czy nie ładny?