Technomotyle

Mam wielki sentyment i szacunek do bibliotek i bibliotekarzy, nie tylko z powodu wykształcenia i zawodowych powiązań, ale po prostu dlatego, że biblioteki są w naszym pokręconym świecie niezwykłymi, jasnymi punktami. Nie da się ukryć, że w podejściu do nauki i wiedzy nastąpił w ostatnich dziesięcioleciach pewien regres: niedawno jeszcze można było opinii publicznej w miarę dorzecznie opowiadać o kolonizacji Marsa, a teraz trzeba ją przekonywać, że Ziemia jednak nie jest płaska.

Całe szczęście mamy biblioteki. I bibliotekarzy. Jakoś nas przepchną, zobaczycie! I dlatego właśnie, kiedy się dowiedziałam, że kalendarz ma być dla pani z biblioteki naukowej, zastrzygłam radośnie uszami i rzuciłam się wyszukiwać odpowiednią estetykę – i znalazłam. Mam takie piękne papiery (niezawodny Pepin Press) z deseniami z lat 20, i między innymi znalazł się tam cudowny wzór w technomotyle. Już go kiedyś użyłam – do notesu, który miał też technomotyla z FIMO na okładce – i niestety na przyszłość nie zostało mi go już wiele, ale mógł zabłysnąć na tym kalendarzu 🙂 Cała reszta podporządkowana została technomotylowi!

I tak, tonacja kolorystyczna utrzymana jest w tych szarościach, złotach i brązach, przy czym przepięknie tu pasowały paseczki skóropodobnej okleiny. Doszyty do kalendarza notes ma kilka składek z kremowego papieru, zaś papierowe etui jest beżowe. Do tego – złote wstążeczki, a złote wyklejki wzmocnione zostały na zgięciach paskami tejże okleiny, co na okładce (oprócz estetycznego, ma to również i wzmacniające znaczenie, ponieważ złoty karton zawsze budzi we mnie liczne podejrzenia na temat trwałości tej złotej warstwy i wolę go wzmacniać na zgięciach, tym bardziej pracujących).

Wykończenie to kilka subtelnych złoceń, w tym data, i już jest – elegancki i wyjątkowy, w sam raz do zadań specjalnych: przeprowadzenia ludzkości przez mroki 🙂

Poważnie, konie

W konie, usłyszałam, ale nic infantylnego ani nadmiernie słodkiego: poważne konie. Poważne. I ja to rozumiem. Czasami tak jest, że człowiek ma poważne pasje i traktuje je poważnie, i nie chciałby, żeby inni mu je traktowali zbyt lekko i z pobłażaniem, i respekt dla poważnych pasji jest dla mnie absolutnie jasny i zrozumiały. Tylko jak to oddać przy pomocy pamiętnika?

Początkowa koncepcja była taka, żeby zrobić pamiętnik na kłódeczkę. Potem mnie jednak olśniła zupełnie niesamowita myśl: przecież mam całe pudełeczko ozdobnych nitów, a część z nich jest w kształcie podkówek! A gdyby zrobić zanitowane dziurki z podkówkami, a pamiętnik wiązać na rzemyki?! Tak mi się ta myśl spodobała, że tym rzemykom podporządkowałam wkrótce całą koncepcję kolorystyczną.

Dobrałam okładzinę o fakturze i kolorze skóry. Dobrałam rzemyki. Dobrałam piękne, brązowe kartki na wyklejki, i zadrukowałam je sylwetkami koni. Po czym te piękności przedziurkowałam, zanitowałam… czerwone, podkówkowe nity jeszcze na wszelki wypadek doklepałam na płasko… rzemyki przewlokłam przez specjalną pętelkę z czerwonej wstążeczki wklejonej na grzbiecie; taką samą wstążeczkę wykorzystałam też na zakładkę i do ozdoby okładki.

Ponieważ w środku, zgodnie z zapotrzebowaniem, były różne kartki, ujednoliciłam blok, malując brzegi metaliczną akwarelą w kolorze brązu. I już było gotowe! I to naprawdę jest bardzo serio koński pamiętniczek: w motywach i kolorach, jakie mogłyby się spokojnie znaleźć czy to na koniu, czy to jego uprzęży… wszystko jak należy.

Bordowo-kremowy, wiązany

W sam raz do knucia, po mojemu. Wygląda odpowiednio elegancko, żeby nadawać się do kogoś z ambicjami – może nie władzy nad światem, ale na pewno jakimś obszerniejszym regionem 🙂 I jeszcze zawiązuje się na kokardkę, co oczywiście kojarzy się z dyskrecją, ale taką nie nadmierną, taką, która aż się prosi, żeby zostać naruszona, a więc właściwe instynkty szarej eminencji nakazywałyby pisać w nim treści, które chcielibyśmy, żeby zostały podstępnie odkryte.

Prawda?

Notes jest z pięknego, kremowego papieru, grubiutki i zgrabnego formatu. Oprawiłam go w dość skomplikowaną oprawkę z okleiny skóropodobnej, takiej bordowej, zestawionej z tapetą o bardzo wyrazistej fakturze – jakby pikowanego materiału, lekko zmarszczonego przy tych pikowaniach, w pięknym, kremowym kolorze. Żeby nie było za łatwo, wszelkie łączenia przykryłam bordową wstążeczką satynową, i na taką samą wstążeczkę rzecz cała się wiąże. Poza tym na wyklejki wykorzystałam okleinę, której niedawno użyłam już do zrobienia oprawki na notes, ten z jednorożcami i w ogóle. Ona jest naprawdę przepiękna i poza tym uroczo kontrastuje z jednobarwnymi materiałami zewnętrznej okładki – te bujne kwiaty od razu wychodzą naprzód!

I w efekcie powstał naprawdę ładny i zgrabny notes, który mi się zaraz skojarzył z dworskimi intrygami i tajemnicami zamykanymi w sekretarzyku.

Błękity i garnuszki

Notes miał być spory (jakże popularny format „biurowy” :D), z nieco cięższym papierem, do którego można coś niecoś już przylepić, miał mieć spójny schemat kolorów, zakładki, a z przodu – wklejone dwie kartki z tekstem, polskim i angielskim. Tematyka notesu docelowo będzie kulinarna, dosyć specjalna 🙂

Papier wybrałam więc po prostu 120 g – tyle wystarczy, żeby swobodnie pisać i przyklejać, a nie sprawi, że notes się zrobi upiornie ciężki i ze zmniejszoną ilością kartek. Na wyklejki – znalazł się przepiękny, stalowoniebieski papier Keaykolour (Steel, 120 g), a do wydrukowania tekstów na przodzie – lekko kremowy, z drobnymi niteczkami.

Wzór na wyklejki to rozmaite garnczki i naczynia do podawania czy przygotowania potraw – wzór narysowałam od ręki i wyedytowałam w Kricie, a potem już tylko wydrukowałam na stalowoniebieskich kartkach. Notabene w ogóle ich pięknego koloru nie widać na zdjęciach! Jakbym nie ustawiała światła, wygląda to bardziej srebrnoszaro, niż niebiesko, a w rzeczywistości są wyraźnie stalowoniebieskie.

Okładka idealnie się nadała, żeby wykorzystać piękną, niebiesko-srebrną okleinę od Cioci, w stylizowany wzór. I wreszcie, by wszystko się ładnie złożyło w kolorystyczną całość, dodałam pięć srebrnych zakładek ze wstążki.

Niewielkie porządki

Nie ma co ukrywać, bardzo lubię kwadratowy (albo do kwadratu zbliżony) format notesów! Jedyna wada pracy z takim formatem jest taka, że po docinaniu bloku zostają mi resztki. Czasami są to całkiem szerokie paski papieru! No przecież tego nie wyrzucę, prawda? Mam całe pudełko takich pasków, no ale aż tak wiele się ich nie zużywa na bieżąco. Więc kiedy się ich trochę zbierze, robię małe, wąskie notesiki, wykorzystując także i ścinki oklein, tapet i papierów. Szycia jest przy tym trochę, ale potem idzie już szybko, a w ten sposób mam zapasik czegoś, co jest bardziej funkcjonalne niż miniatura, a jednak całkiem urocze i niewielkie.

No a przy tym na makulaturę idzie mniej, a w warsztacie robi się nieco porządniej.

Notes otwarty na cały świat

Skutkiem wykonania „biurowej serii” było zapotrzebowanie na notes w tym samym formacie, ale nieco inny, bo też do inaczej uporządkowanej pracy przeznaczony. Skojarzenie? Cały, otwarty, wielki świat!

Miał mieć zakładki kolorowe, i przekładki, a poza tym – wyklejkę z mapą. Później wysunęła swój ciekawski łebek i kaligrafia – na przekładkach wylądowały podpisy 🙂

Jako że moje emocjonalno-kolorystyczne skojarzenie w sprawach międzynarodowych dalekie jest od chłodnych błękitów, bliskie zaś ciepłym barwom i serdecznym relacjom, wybrałam taki właśnie zestaw kolorów dla tego notesu: ciepłe, radosne i entuzjastyczne, czerwienie, pomarańcze, ciepłe brązy i jako akcent – ukochany żółty Keaykolour – Indian Yellow. Do tego, oczywiście, stosowne wstążeczki.

Zszycie notesu z przekładkami i kaligrafowanie na tych przekładkach to jedno, ale największe wyzwanie stanowiły mapy 🙂 Znalazłam stosowne mapy konturowe, trochę je obrobiłam i wydrukowałam, ale wymagało to zastosowania zupełnie innego systemu wyklejek, niż ten, który normalnie stosuję (przyznaję, najprostszy). To było coś! Bardzo się doedukowałam w sprawie wyklejek, ćwicząc kolejne metody ich wykonania (nieoceniony Darryn Schneider z DAS Bookbinding znowu był bardzo pomocny). Na koniec gotowe wyklejki ręcznie podmalowałam akwarelą.

Okładka natomiast była czystą przyjemnością – miała być wytrzymała, ale też i mieć na sobie jakąś ilustrację kuli ziemskiej. Pozwoliłam sobie poprzestać na globusie – złocisto-miedziany obrazek globusa bardzo mi pasował do ładnej i odpornej, jedwabistej okleiny skóropodobnej. Lekkości oprawie dodały wstawione blisko grzbietu wąziutkie paski pomarańczowego papieru, nawiązujące do tego, co w środku.

Ha! Brzmi to wszystko bardzo poważnie, ale prawdą jest, że powstał naprawdę ładny, solidny i mam nadzieję funkcjonalny notes biurkowy – grubiutki i optymistyczny.

W skali szarości

Notesik w skali szarości! Kartki w środku ma biało-szaro-czarne, a ponieważ próbuję innego szycia kapitałek, to i tutaj sobie wyszyłam, białą z cieniowanym szarym. Okładka ma czarny grzbiet, do tego – okleina ze wzorem kamyczków. Co i rusz myślę, jak tu ją zastosować, bo ona jest bardzo miła w dotyku.

Czegoś mi jeszcze jednak brakowało, więc rozejrzałam się krytycznie po warsztacie i wszystko było czegoś zanadto kolorowe, więc w końcu chwyciłam za prosty, bawełniany sznureczek w kolorze białym i przykleiłam go na styku płótna i okleiny.

Zrobiło się to takie wyraziste, że już nie cudowałam z wyklejkami (jak nie ja) i zrobiłam je po prostu z czarnego papieru, ale wyszło naprawdę przyjemnie i spokojnie. Notes fajnie leży w ręku i zapowiada się na wiernego towarzysza.

Wejść tam nie można, ale jest na pewno…

Można powiedzieć, że jest to jeden z moich najbardziej ukochanych wierszy. W zwodniczo i podstępnie prostym cyklu „Poema naiwne” Czesława Miłosza ten właśnie zawsze do mnie najbardziej przemawiał: „Nadzieja”. I tak sobie pomyślałam, patrząc na kawałek pięknej tapety ucięty w sklepie budowlanym (hehe, jak to brzmi), że przebłyski, krótkie spojrzenia przez uchylone drzwi… to jest to, co można by tym wzorem pięknie opowiedzieć.

Okładka jest w skóropodobnej, miodowego koloru okładzinie, ale są na niej – z przodu dwa, z tyłu jeden – paski we wzór ogrodu, a może lasu? a złote linie po obu stronach każdego z tych pasków wyglądają trochę jak odblask słońca na brzegu framugi. A otworzywszy notes, trafiasz na wyklejki (mój ukochany żółty kolor) pełne drobnych gałązek.

Wiem, że to tak eee… nieproporcjonalnie poetycka interpretacja, ale do licha, wystarczy spojrzeć na ten notes. On jest całkiem niby ogród, kiedy stoisz w bramie 🙂

W stronę platanów

Może gdyby za oknem nie robiło się tak wiosennie, z dnia na dzień coraz bardziej, nie kojarzyłoby mi się tak wszystko przyrodniczo, ale skoro za oknem słońce, a w ogródku krokusy, to ten wzór okładziny skojarzył mi się natychmiast z korą platanów, a nie – na przykład – z artisticznie odrapaną ścianą 🙂

Wiosną czy zimą jednakowoż bardzo lubię takie nieporządne wzory (no, porządne też lubię, ale jedno drugiego oczywiście nie wyklucza). I od razu wiedziałam, że jak okładka będzie nieporządna, to cała reszta musi być bardzo porządna.

Na grzbiet wybrałam więc bardzo spokojny, beżowy kawałek płótna ze zrecyklingowanej okładki. Zszyłam papier – mieszany, biały i eko – lnianą, brązową nicią. Na wyklejkę przygotowałam ukochany, żółty papier z Paper Concept, zadrukowany moim własnym motywem akwarelowym (tutaj w wersji bardzo drobnej, więc tylko zasugerowany, za to właśnie porządny wzór). A wszystko zostało wykończone cieniutkim, złotym paseczkiem na styku materiałów okładki. Bardzo lubię ten rodzaj złoceń.

Ze złotą zakładeczką, notes się zrobił – no właśnie, jak rozbłysk światła pod platanami.

Notes pełen ptactwa

Ta wyklejka z jaskółkami bardzo mi się podoba. Chociaż niedawno użyłam jej w całkiem udanym notesie, to dwie pozostałe wydrukowane kartki dopraszały się mojej uwagi dość natarczywie, aż w końcu się doprosiły.

Blok jest z niebieściutkiego papieru, więc pasują bez zarzutu. Do tego mamy okładkę w jasnobrązowej okleinie, z wyzłoconą na wierzchu folią jaskółeczką.

Nie wiem, jak kogo, ale mnie coś takiego z miejsca dodaje lekkości myślom, a swobody inspiracjom, jakby te moje jaskółki użyczały im skrzydełek.