Przyjemności kaligrafii

Kiedy człowiek już w ogóle zacznie cokolwiek robić z kaligrafią, odkrywa, jakie to jest kojące i medytacyjne zajęcie. No, w każdym razie ja odkryłam, i zaczęłam sobie pisać praktycznie przy każdej okazji, niemal codziennie – dosłownie kilka minut dziennie dla odświeżenia ducha. I czasami tak mi jakoś to wychodzi, że chętnie bym wykorzystała powstałe teksty do jakichś dalszych artystycznych zadań.

Jak w tym notesie!

Niebiesko-złoto-czarna tonacja użytych materiałów bardzo mi się podoba – jest taka powściągliwa. Czarno napisana sentencja – simplex sigillum veri – ma określony kierunek, i wszystkie pozostałe elementy oprawki w zamyśle miały stanowić kolejne, wyraźne w kierunku, akcenty. Nie wiem, czy to brzmi sensownie, ale miałam też skojarzenie muzyczne – z pochodem powolnych półnut w kolejnych interwałach. Nawet te kaligraficzne ozdoby wyglądają trochę jak neumy, może?

Żeby nie było ciężko, wyklejka jest delikatna – powtarza motyw listków z okładki, ale bardzo cieniutkimi kreskami. Wyszyłam też lnianą nicią kapitałki – mam piękne kolory lnianych, cieniutkich nici z zestawów Ariadny.

To jeden z notesów, które ostatnio najciekawiej mi, moim zdaniem, wyszły. Jest dopracowany i przemyślany, a to lubię najbardziej.

Notes na zachętę

Kolejny z całkiem już pokaźnej serii notesów biurowych dla Ani. Wszystkie są w określonym formacie – przypadł jej do gustu! – i pomyślane jako wytrzymałe. Ale tu właśnie widać, jak świetnie się sprawdzają w takich sytuacjach piękne tapety. Są zwykle albo winylowe, albo z powlekanych papierów, albo z inną, dość trwałą powierzchnią, można z reguły na nie coś nawet wylać, bardzo się to nie przeciera, a wzory są naprawdę czasami przepiękne. Jak w tym przypadku na przykład.

Grzbiet jest z tapety w wytłaczany wzór przypominający mięsistą, pikowaną tkaninę. Do tego – okleina w różowe kwiaty i motyle. Tu i ówdzie wyrysowałam na niej jeszcze dodatkowe motylki i błyszczące kropki różową folią na gorąco.

W środku są wyklejki motywacyjne 🙂 To znaczy, że na różowym papierze pełno jest rysuneczków, hasełek, maksym i wezwań, jak najbardziej dziarskich, jakie przyszły mi do głowy (nie jest to łatwe, ponieważ jestem smętną klępą, ale pewnie na dobre mi tylko wyszło wymyślanie tylu zachęt 🙂 ).

Rysuneczki są też i w środku notesu. To konieczność, bo człowiek w pracy potrzebuje czasami każdego wsparcia, żeby jednak pociągnąć dalej. Dobrze się czuję, wiedząc, że mój notes też może posłużyć do motywacji!

Wśród liści

To jest bardzo udany patent. Kalendarzy jest na rynku wybór wielki, ale chyba tylko raz czy dwa trafiłam na pomysł podobny do mojego – kalendarz z doszytym z tyłu notesem. Ale i tak mój notes jest, po pierwsze, grubszy, a po drugie – porządniej zrobiony niż szycie maszynowe 🙂 . Więc od czasu do czasu robię takie właśnie notesy: z przodu mają kalendarzyk, a z tyłu – dużo wolnych kartek na zapiski i te wszystkie szkice zabudowy pawlacza, notatki z wywiadówek i wiersze, które się Wam śnią i trzeba je szybciutko zapisać.

Jest to naprawdę dobry przykład tego, czym są ręcznie robione przedmioty. Kiedy doszywam swoje kartki do gotowego bloczku kalendarza, zawsze mam wrażenie, że moja część tę maszynową dodatkowo wzmacnia. A z całą pewnością jest to coś naprawdę osobistego.

Ten egzemplarz jest cały ręcznie malowany. Płótno – próbka z firmy Winter – kompletnie się nie poddawało złoceniu moją folią, za to okazało się cudownie nadawać do malowania właśnie. Na beżowym tle niebieskie listki i ptaki prezentują się bardzo elegancko. Farba się nie rozlewała, odcienie są subtelne i efektowne, a dodane później akcenty złotego tuszu tylko dodają całości wdzięku. Do tego wyklejki z moim własnym, listkowym wzorem na niebieskim tle, muśnięte tu i ówdzie na złoto.

Tak mi się ten kalendarz podoba! Jak nic spróbuję zrobić jeszcze niejeden w podobnym stylu, chociaż, oczywiście, nie taki sam. Ten powędrował w naprawdę dobre ręce – do mojej ogromnie energicznej Cioci, z wyjątkowo dobrymi życzeniami.

Aluzje literackie

Notes z nawiązaniami do „Małego Księcia” – to temat. W konkretnym zestawie kolorów. Papier w określonych proporcjach białego i kolorowego. Kieszonka. Ha! Lubię takie zadania, bo zmuszają do kreatywnego podejścia.

Po przeszukaniu różnych archiwalnych materiałów znalazłam reprodukcje rękopisów do „Małego Księcia” i szkice ilustracji, jakie de Saint-Exupéry nakreślił w tekście. Wykorzystałam je do wyklejek i na okładce.

Na wyklejkach dodałam ponadto kilka rysuneczków nawiązujących do ilustracji z książki. I wreszcie, z przodu i z tyłu okładki wyzłociłam folią szkice Małego Księcia i Lisa.

Całość jest oprawiona w granatowe płótno introligatorskie, mój autorski papier klajstrowy i poskładane wydruki rękopisów, na pomarańczowym papierze.

W środku jest najpierw kilka składek białego papieru, następnie różowy, i wreszcie znów biały. Na trzeciej stronie okładki jest kieszonka z tegoż co wyklejki, pomarańczowego papieru zadrukowanego rękopisami, a na drugiej – pasek papieru klajstrowego do wsuwania karteluszków. No i jest jeszcze gumeczka – wklejona z tyłu – i trzy zakładki. Uff! Tyle drobiazgów i szczegółów!

Ale uważam, że notes jest dzięki temu naprawdę osobisty, nawet bardziej, niż gdyby miał gdzieś taką typową personalizację, bo jest naprawdę współtworzony przez Właścicielkę.

Temat: lawenda

Miały być notesy w lawendę i od razu miałam sporo do przemyślenia. Numer z lawendą polega na tym, że wydaje się być bardzo sztywna i trwała, ale jak wyschnie – sypie się i łamie. Użycie jej do notesu zasuszonej raczej więc odpada. Znowuż namalowany kłos lawendy nie wygląda jakoś tak bardzo efektownie. Należało więc jakoś wzmóc wszelkie efekty lawendowe 🙂 Robiłam już raz lawendowy notes, udany, więc mogłam przynajmniej czerpać z wcześniejszych doświadczeń.

Po pierwsze, namalowałam te lawendy akwarelą i obrazki wycięłam. Po drugie, krawędzie bloków papieru pomalowałam na fioletowy kolor. Po trzecie, dobrałam starannie kolory i faktury oklein, żeby miały jak najwięcej wspólnego z tematem. I wreszcie, zrobiłam wyklejki – w narysowane lawendowe kwiaty, wydrukowane na fioletowym tle.

Lawendowy kolor przysparza nieco problemów: lawenda w realu występuje w bardzo wielu odcieniach, ale kolor lawendowy budzi określone skojarzenie kolorystyczne, takiego dość bladego i niebieskawego odcienia fioletu. Pomyślałam jednak, że nie ma co się ograniczać i poszerzyłam nieco paletę kolorów.

Natomiast zerwaną w moim ogrodzie prawdziwą lawendę zasuszyłam w gotowych notesach – była w nich podczas suszenia w prasie i później tam została. Myślę, że trudno byłoby wprowadzić do notesu jeszcze więcej lawendy!

Album dla A.

Czas, jak to on, płynie! Ledwo co urodził się nam w rodzinie mały chłopczyk, a tu już przyszły jego pierwsze urodziny. Obeszliśmy je wesoło, a z tej okazji uszyłam, wykleiłam i wypieściłam album na zdjęcia, w prezencie, na pamiątkę.

Zdecydowałam się na tonację złoto-niebieską. Zaczęłam więc od uszycia niebieską nitką kartek, jakich już używałam do albumów, w kolorze złocistego toffi. Na grzbiet wybrałam podobne płótno. Na wyklejki – niebieski papier, do którego specjalnie narysowałam i opracowałam wzór w zabawki i gwiazdki, i kółeczka. Do tego – niebieskie wstążeczki. A ponieważ nie miałam nic odpowiednio niebieskiego, a nie za bardzo poważnego, i jeszcze takiego, żeby się na tym dało pozłocić ładnie, na resztę okładki – to raz-dwa zrobiłam jeszcze, korzystając z pięknej pogody, kilka arkuszy niebieskiego papieru klajstrowego! Były w prążki i w robione pędzlem „chmurki”, z czego zgodnie z mężem wybraliśmy wersję chmurkową.

Złocenie składa się z inicjału, dużego i efektownego, na pierwszej stronie okładki, mniejszego inicjału na grzbiecie, i wzoru chmurkowo-loczkowego, takiego dość rozwianego, na skrzydełkach grzbietu.

Wszystko wiąże się na wspomniane niebieskie wstążeczki, a oprócz tego napisałam też i karteczkę – niebieskimi pisakami do kaligrafii.

Oczywista, że sam obdarowany niespecjalnie się przejął, albowiem zupełnie naturalnie dla swojego wieku zignorował większość zamieszania i skupił się na rzucaniu piłeczki psu oraz na ujeżdżaniu efektownego mercedesa-jeździdełka, ale było to dokładnie to, co powinno robić zdrowe i wesołe dziecko. Z przyjemnością patrzyło się na to bystre spojrzenie i radosną buzię! A album przyda się, żeby je udokumentować do późniejszego docenienia 🙂

Wszystko jest lepsze z kotem

Miałam notes. Leżał i leżał. Jakiś już czas temu zrobiony, ale wcale nie żeby jakiś fatalny, po prostu nie miałam zupełnie pomysłu, w jaki sposób go ozdobić. Gdzieś tam i kiedyś porwała mnie myśl, że może wystarczą metalowe narożniki – ale nie wystarczyły.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze, i w końcu pod wpływem pewnego pięknego halloweenowego (tak, wiem) komiksu o czarnym kocie czarownicy stwierdziłam, że do pomarańczowego sztucznego zamszu i czarno-pomarańczowego wzoru wyklejki (papier Pepin) przecież, no przecież idealnie pasował będzie czarny kot!

Nie namyślając się więc długo, chwyciłam za sztylet, tekturę, papier ścierny, farby i złoty tusz i wycięłam sympatycznego, czarnego kota ze złotymi akcentami. Znaczy, wiem, że to w zasadzie masło maślane, albowiem wszystkie czarne koty są sympatyczne, ale ten jeszcze ma do tego wyjątkowo życzliwy wyraz mordki, a to już wcale nie jest takie oczywiste.

Notes jest uszyty ze sztywniejszego, kremowego papieru – 160 g – i można na nim zupełnie bez przeszkód tworzyć komiksy o kotach czarownicy, i każde inne, przy pomocy niejednego medium. A kot na okładce już wszystkiego przypilnuje.

Błękity i garnuszki

Notes miał być spory (jakże popularny format „biurowy” :D), z nieco cięższym papierem, do którego można coś niecoś już przylepić, miał mieć spójny schemat kolorów, zakładki, a z przodu – wklejone dwie kartki z tekstem, polskim i angielskim. Tematyka notesu docelowo będzie kulinarna, dosyć specjalna 🙂

Papier wybrałam więc po prostu 120 g – tyle wystarczy, żeby swobodnie pisać i przyklejać, a nie sprawi, że notes się zrobi upiornie ciężki i ze zmniejszoną ilością kartek. Na wyklejki – znalazł się przepiękny, stalowoniebieski papier Keaykolour (Steel, 120 g), a do wydrukowania tekstów na przodzie – lekko kremowy, z drobnymi niteczkami.

Wzór na wyklejki to rozmaite garnczki i naczynia do podawania czy przygotowania potraw – wzór narysowałam od ręki i wyedytowałam w Kricie, a potem już tylko wydrukowałam na stalowoniebieskich kartkach. Notabene w ogóle ich pięknego koloru nie widać na zdjęciach! Jakbym nie ustawiała światła, wygląda to bardziej srebrnoszaro, niż niebiesko, a w rzeczywistości są wyraźnie stalowoniebieskie.

Okładka idealnie się nadała, żeby wykorzystać piękną, niebiesko-srebrną okleinę od Cioci, w stylizowany wzór. I wreszcie, by wszystko się ładnie złożyło w kolorystyczną całość, dodałam pięć srebrnych zakładek ze wstążki.

Różowo-czerwone, ciąg dalszy!

Jak widać, nie przestaję eksplorować tych zestawień kolorów. Co będzie następne? No diabli wiedzą, pewnie krzyczące desenie 🙂

Ale ten notes jest naprawdę ładny. Spodobało mi się wykańczanie styku materiału na grzbiecie i reszcie okładki wstążeczkami i uważam, że i tu dodają one sporo uroku. Papier jest znowu mieszany – biały i kolorowy. Wyklejka – to wydruk jednego z moich akwarelowych deseni. Uwielbiam, kiedy kolorowy w zasadzie deseń w wersji czarno-białego wydruku (na intensywnym różu nie było po co drukować w kolorze) zyskuje zupełnie inne walory, ale wciąż wygląda dobrze.

Okładka jest częściowo w czerwonym płótnie, a częściowo – w moim własnym klajstrowym papierze w kółeczka. Różowym. Użyłam nieco cieńszej tektury, bo kartek jest sporo i w grubej tekturze wszystko byłoby już zupełnie ciężkie. Do tego – wstążeczka na łączeniu, jako się rzekło, i zakładka z tejże samej wstążeczki. I jest.

Zielone, czerwone, oj

To bliźniaczy niemal notes tego w klajstrowym, zielonym papierze. Ten sam papier, te same wyklejki i ten sam zestaw kolorystyczny – zielony z czerwonymi akcentami. Różnica jest na okładce. Okładka jest oklejona płótnem, które przyjechało do mnie jako próbka od producenta – Winter Company Polska. Wystarczyło idealnie na ten mały, zgrabny notes. To zresztą bardzo porządne płótno i fajnie się z nim pracuje – nie przecieka, ładnie się układa, ma intensywny kolor.

Na tej okładce postanowiłam namalować wzór nawiązujący do wyklejki – takiej mojej, z liśćmi i dzwonkami.

No i wszystko było dobrze, jednakże mój zamysł zakładał, że wzór ten będzie radosny i czerwień optymistyczna, a tymczasem efekt ostateczny wydaje mi się, tego, prawda, lekko demoniczny, nieprawdaż? Ekhem.

Muszę sobie sprawić czerwoną folię na gorąco, to będę robić takich zdecydowanie więcej – z malowaniem jest jednak straszliwa ilość pracy.