(czyli tak jakby raczej bardziej w stosownie spokojnych czasach, dających szansę na folgowanie artystycznym ciągotom) miałby zapewne stosownie jedi szkicownik. Tak myślę. Z emblematem by miał.
Więc gdyby, hipotetycznie, taki Jedi miał zgłosić się do mnie, zafrasowany, i wyznać, że otrzymany w Świątyni standardowy notes wyczerpał mu się w połowie szkicowania fascynujących gatunków minerałów na Utapau, to ja bym mu zrobiła o, właśnie taki.
Ma powściągliwą, szaroniebieską okładeczkę, a na niej – srebrno-złoty emblemat Jedi. Zrobiony jest ze srebrnego fimo, a potem pociągnięty szelakowymi tuszami, srebrnym i złotym. Bardzo mi się ten efekt podoba!
W środku – kartki w kratkę, gładkie i w linię. Zakładki są dwie, żeby można było zakładać pomiędzy różnymi sekcjami – tu, prawda, dalsze szkice minerałów z Utapau, tu notatki do spotkania dyplomatycznego z handlowym przedstawicielem Huttów.
Ale, oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by notes przejął podstępny szpieg i się podszywał. Absolutnie nic.
Miłośnicy Gwiezdnych Wojen kojarzą zapewne zdumiewająco zgodnie wyznawany, a nawet potwierdzany przez Oficjalnych Specjalistów, pogląd: jeden z antagonistów z najnowszych filmów, generał Hux, jest właścicielem rudej kotki imieniem Millicent. W bardziej skrajnych wersjach, z jakimi się spotkałam, miał nawet mieć dla niej stosowną kapsułę ratunkową na statku Tych Złych.
Nikt Millicent wprawdzie nie widział, ale szczerze mówiąc – moją kotkę też mało kto widział, a jestem pewna, że gdzieś jest i o godzinie 4.30 rano przyjdzie drzeć się pod oknem, żeby ją wpuścić po nocnych hulankach. No ale moja kocica jest raczej z Ruchu Oporu, sądząc z zachowania.
Kiedy jednak dostałam intrygujące zamówienie na notes mający nawiązywać do postaci generała Huxa, wiedziałam z bezwzględną pewnością, że musi on zawierać jakieś aluzje do Millicent, nie ma wyjścia.
Zabrałam się do pracy ochoczo i muszę przyznać, że jeszcze przed wykonaniem ozdób byłam już całkiem zadowolona z efektu. Notes jest nieco mniejszy od A5, uszyty z 120 g papieru, białego jak lico generała. Aby podkreślić niewątpliwą wagę faktu, że i generał Hux, i Millicent są rudzi, dobrałam pomarańczową zakładkę. Następnie – wyklejka. Wyklejkę zrobiłam tym razem sama. Czarnym tuszem narysowałam odcisk kociej łapki, zeskanowałam, zrobiłam z niej pędzel do programu graficznego i zapełniłam łapkami kartkę A4. Dwa wydruki później obecność Millicent w notesie została zapewniona.
Pieczołowicie dobierając odcienie, pomalowałam kawałek płótna na przepisowy ciemnoszary kolor o niekoniecznie przepisowym, ale za to bardziej kosmicznym lekko perłowym połysku. Obciągnęłam tym płótnem twardą okładkę – wyszło bardzo ładnie. Wreszcie na okładce wyrysowałam na srebrno i czarno generalskie paski, dodałam logo Najwyższego Porządku (z obwódką pomarańczową zamiast czerwonej) i notes jest gotowy! Jestem z niego naprawdę, naprawdę zadowolona – to jedna z ładniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek wyszły spod moich rąk.
Mam teraz nadzieję, że nowa Właścicielka znajdzie w porządnie zrobionym notatniku inspirację dla swojej twórczości!
– czyli umówmy się tak: Zakon Jedi miał momenty, które można by swobodnie określić jako zryte (bardzo lubię to określenie, szczególnie w połączeniu z kwiecistymi, wielopiętrowymi wypowiedziami – wtedy jest takie brutalne 🙂 ). Zawsze się będę zastanawiać, czy twórcy Gwiezdnych Wojen tego nie zauważyli, czy świadomie tak to rozegrali.
No ale powyginali Jedi, co robić, i trochę nie wypada na nieżywych tak za bardzo wyrzekać, nawet na fikcyjnych nieżywych. Więc nie wyrzekam tak za bardzo, za to zrobiłam notesik i siedzę z nim sobie na Falkonie (stoisko H10).
No cóż, skończyły się – pora na powrót do klejenia bloczków. Jestem zdania, że te malutkie mają sporo wdzięku – ale że jednak osobiście bardziej lubię ręcznie klejone i szyte. Jestem ogromnie brutalnym użytkownikiem notesów i strasznie źle je traktuję – dla mnie klejony notes to jednak się równa katastrofie. A dać mi możliwość wyrywania kartek bez kłopotu, to wszystko powyrywam i zostanie szaranagajama.
Ale dla schludniejszych i delikatniejszych oto ostatnia porcja malutkich i grubiutkich, klejonych notesików. W tym jeden nawet z bohaterką Rebeliantów – Herą Syndullą.
Najbardziej mi się chyba udały te z dziurkami od klucza- oprawione w welur na gąbkowej podkładce, więc są mięciutkie.
Obejrzenie nowych Gwiezdnych Wojen skończyło się dla mnie bardzo stereotypowo, jeśli wierzyć internetowi – uwielbieniem dla BB8. Wyczytałam, że zaprojektowano go specjalnie tak, żeby był uroczy – jeśli tak, to z sukcesem. Jest uroczy. Jest absolutnie uroczy, a protagoniści bardzo przyjemnie go traktują.
Oczywiście więc zabrałam się za BB8. Okazał się nieco trudniejszy, niż mi się zdawało, i pierwsze cztery zabrały mi całe wieki, ale wydaje mi się, że w drugiej partii znalazłam na niego sposób! Tak mi to wyszło: