Aluzje literackie

Notes z nawiązaniami do „Małego Księcia” – to temat. W konkretnym zestawie kolorów. Papier w określonych proporcjach białego i kolorowego. Kieszonka. Ha! Lubię takie zadania, bo zmuszają do kreatywnego podejścia.

Po przeszukaniu różnych archiwalnych materiałów znalazłam reprodukcje rękopisów do „Małego Księcia” i szkice ilustracji, jakie de Saint-Exupéry nakreślił w tekście. Wykorzystałam je do wyklejek i na okładce.

Na wyklejkach dodałam ponadto kilka rysuneczków nawiązujących do ilustracji z książki. I wreszcie, z przodu i z tyłu okładki wyzłociłam folią szkice Małego Księcia i Lisa.

Całość jest oprawiona w granatowe płótno introligatorskie, mój autorski papier klajstrowy i poskładane wydruki rękopisów, na pomarańczowym papierze.

W środku jest najpierw kilka składek białego papieru, następnie różowy, i wreszcie znów biały. Na trzeciej stronie okładki jest kieszonka z tegoż co wyklejki, pomarańczowego papieru zadrukowanego rękopisami, a na drugiej – pasek papieru klajstrowego do wsuwania karteluszków. No i jest jeszcze gumeczka – wklejona z tyłu – i trzy zakładki. Uff! Tyle drobiazgów i szczegółów!

Ale uważam, że notes jest dzięki temu naprawdę osobisty, nawet bardziej, niż gdyby miał gdzieś taką typową personalizację, bo jest naprawdę współtworzony przez Właścicielkę.

Odfruwające na Wschód

Do uprzednio opisywanych notesów z lawendą w komplecie były jeszcze inne notesy dwa. Miałam zupełnie wolną rękę, więc stwierdziłam, że zajrzę wreszcie do mojego, zazdrośnie schowanego, niewielkiego pakietu japońskich i chińskich papierów. Myślę, że jednak głównie japońskich, ale ponieważ niektóre wzory wydają mi się trochę bardziej chińskie, wolę wszystkiego w czambuł nie określać jednym słowem 🙂

W każdym razie zawsze się waham, zanim tam sięgnę, bo te papiery są TAKIE PIĘKNE. Wiem, wiem, to bardzo jest niemądre, bo nie przestaną być przecież piękne, kiedy oprawię w nie notesy, ale jednak… No, jakoś mi tak żal.

Ale kiedy już się zdecyduję, to wychodzą nieodmiennie prześlicznie.

Te dwa notesy obłożone są wprawdzie w różne papiery, ale chciałam, żeby były takim „rodzeństwem”. Wszystkie więc pozostałe detale są identyczne. Wymiary, rodzaj papieru – biały z ciemnoniebieską składką wszytą w środku – wyklejki z tegoż ciemnoniebieskiego papieru, granatowe kapitałki, złote zakładki, grzbiety z pięknej, prążkowanej okleiny. Mogłyby być wręcz kompletem, gdyby nie różne motywy przewodnie – na jednym fale ze złotymi kwiatami, a na drugim – wachlarze i kwiaty na tle drobniejszych fal (swoją drogą, ten papier to już jest w ogóle tak piękny, że używanie go budzi we mnie wręcz melancholię, spowodowaną tym, że mam go o spory kawałek mniej! 🙂 )

Ale śliczne są, prawda? Uwielbiam ten format, jest superwygodny i bardzo elegancki, a w zestawieniu z pionowymi liniami projektu i cudownie bogatymi zdobieniami papieru wszystko prezentuje się naprawdę w porządku.

Temat: lawenda

Miały być notesy w lawendę i od razu miałam sporo do przemyślenia. Numer z lawendą polega na tym, że wydaje się być bardzo sztywna i trwała, ale jak wyschnie – sypie się i łamie. Użycie jej do notesu zasuszonej raczej więc odpada. Znowuż namalowany kłos lawendy nie wygląda jakoś tak bardzo efektownie. Należało więc jakoś wzmóc wszelkie efekty lawendowe 🙂 Robiłam już raz lawendowy notes, udany, więc mogłam przynajmniej czerpać z wcześniejszych doświadczeń.

Po pierwsze, namalowałam te lawendy akwarelą i obrazki wycięłam. Po drugie, krawędzie bloków papieru pomalowałam na fioletowy kolor. Po trzecie, dobrałam starannie kolory i faktury oklein, żeby miały jak najwięcej wspólnego z tematem. I wreszcie, zrobiłam wyklejki – w narysowane lawendowe kwiaty, wydrukowane na fioletowym tle.

Lawendowy kolor przysparza nieco problemów: lawenda w realu występuje w bardzo wielu odcieniach, ale kolor lawendowy budzi określone skojarzenie kolorystyczne, takiego dość bladego i niebieskawego odcienia fioletu. Pomyślałam jednak, że nie ma co się ograniczać i poszerzyłam nieco paletę kolorów.

Natomiast zerwaną w moim ogrodzie prawdziwą lawendę zasuszyłam w gotowych notesach – była w nich podczas suszenia w prasie i później tam została. Myślę, że trudno byłoby wprowadzić do notesu jeszcze więcej lawendy!

Bordowo-kremowy, wiązany

W sam raz do knucia, po mojemu. Wygląda odpowiednio elegancko, żeby nadawać się do kogoś z ambicjami – może nie władzy nad światem, ale na pewno jakimś obszerniejszym regionem 🙂 I jeszcze zawiązuje się na kokardkę, co oczywiście kojarzy się z dyskrecją, ale taką nie nadmierną, taką, która aż się prosi, żeby zostać naruszona, a więc właściwe instynkty szarej eminencji nakazywałyby pisać w nim treści, które chcielibyśmy, żeby zostały podstępnie odkryte.

Prawda?

Notes jest z pięknego, kremowego papieru, grubiutki i zgrabnego formatu. Oprawiłam go w dość skomplikowaną oprawkę z okleiny skóropodobnej, takiej bordowej, zestawionej z tapetą o bardzo wyrazistej fakturze – jakby pikowanego materiału, lekko zmarszczonego przy tych pikowaniach, w pięknym, kremowym kolorze. Żeby nie było za łatwo, wszelkie łączenia przykryłam bordową wstążeczką satynową, i na taką samą wstążeczkę rzecz cała się wiąże. Poza tym na wyklejki wykorzystałam okleinę, której niedawno użyłam już do zrobienia oprawki na notes, ten z jednorożcami i w ogóle. Ona jest naprawdę przepiękna i poza tym uroczo kontrastuje z jednobarwnymi materiałami zewnętrznej okładki – te bujne kwiaty od razu wychodzą naprzód!

I w efekcie powstał naprawdę ładny i zgrabny notes, który mi się zaraz skojarzył z dworskimi intrygami i tajemnicami zamykanymi w sekretarzyku.

Wszystko jest lepsze z kotem

Miałam notes. Leżał i leżał. Jakiś już czas temu zrobiony, ale wcale nie żeby jakiś fatalny, po prostu nie miałam zupełnie pomysłu, w jaki sposób go ozdobić. Gdzieś tam i kiedyś porwała mnie myśl, że może wystarczą metalowe narożniki – ale nie wystarczyły.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze, i w końcu pod wpływem pewnego pięknego halloweenowego (tak, wiem) komiksu o czarnym kocie czarownicy stwierdziłam, że do pomarańczowego sztucznego zamszu i czarno-pomarańczowego wzoru wyklejki (papier Pepin) przecież, no przecież idealnie pasował będzie czarny kot!

Nie namyślając się więc długo, chwyciłam za sztylet, tekturę, papier ścierny, farby i złoty tusz i wycięłam sympatycznego, czarnego kota ze złotymi akcentami. Znaczy, wiem, że to w zasadzie masło maślane, albowiem wszystkie czarne koty są sympatyczne, ale ten jeszcze ma do tego wyjątkowo życzliwy wyraz mordki, a to już wcale nie jest takie oczywiste.

Notes jest uszyty ze sztywniejszego, kremowego papieru – 160 g – i można na nim zupełnie bez przeszkód tworzyć komiksy o kotach czarownicy, i każde inne, przy pomocy niejednego medium. A kot na okładce już wszystkiego przypilnuje.

Kwiaty, motyle, jednorożce i tęcze, do licha!

Zdarzają się człowiekowi takie chwile, kiedy w intensywnej pracy potrzebuje każdego dostępnego wsparcia duchowego. Znamy? Znamy!

Z takiej to potrzeby właśnie zrodził się ten bardzo przyjemny notes. Zostałam zaalarmowana mniej więcej tak: słuchaj, mamy w pracy straszny młyn i POTRZEBUJĘ NOTESU. Takiego, żeby miał wszystko: kwiaty, motyle, jednorożce i tęcze. Da się?

Da się! 🙂

Wśród licznych pięknych tapet od niezawodnej Cioci była i taka, która wręcz cała jest silnie ukwiecona w bardzo bujnym stylu. Wśród kwiatów są i motyle – żółciutkie. Co do jednorożców, to miałam wyklejkę, zrobioną do tego, bardzo udanego notesu. Wydrukowałam ją zatem na pasującym, kremowym papierze. Wyszukałam wstążeczki w kolorach występujących na tapecie, dołożyłam żółtą kapitałkę – i może nie zrobiła się z tego cała klasyczna tęcza, ale bez wątpienia bardzo barwny zestaw. Na wszelki wypadek, tęczę narysowałam w środku, razem z jeszcze jednym, wesołym jednorożcem, w sam raz, by się na nią można było natknąć w ferworze licznych prac i uśmiechnąć się na chwilę.

Ogólnie uważam, że naprawdę ładnie to wyszło, schludnie i kolorowo, i bardzo, bardzo optymistycznie.

Stoliczku, nakryj się

Cały wic z drewnopodobnymi wzorami tapet jest taki, że człowiek z jednej strony ma wielką ochotę zrobić coś takiego drewnianego w te śliczne słoje i w ogóle, nie są to bowiem toporne peerelowskie tapety w, jak to wygląda, odpady drewna budowlanego, lecz jedwabiste i raczej kosztowne, z prześlicznymi dekorami.

Z drugiej zaś strony pozostaje jednak to skojarzenie, że drewniany wzór tapety sam w sobie jest nieco zgrubny. Jak to do licha uczynić subtelniejszym? Wypalić wzoru, jak w drewnie, raczej nie należy. Złocić to jak wół do karety…

Ale można sięgnąć do siateczki, w której spoczywają całe zwoje tasiemek i koronek, nie wiem już, czy po Cioci, czy którejś z Babć… I nakryć nieco ten stoliczek.

Tak zrobiłam. Jasna okleina we wdzięczny, drewniany wzór okazała się ślicznie pasować do szerokiej, nicianej taśmy. Jedyne, co trzeba było zrobić, to zadbać, żeby klej nie przeciekł na wylot i nie spowodował, że te kremowe nici zrobią się brzydko przezroczyste.

Co ja się za to nagłowiłam nad wyklejką! Już byłam w desperacji, kiedy nagle przyszło mi do głowy, że mam przecież zachomikowane papiery z ekoprintami od Nin (Spaceforestart). To było to.

Nie wiem (na razie 🙂 ), czym się te papiery zaprawia do ekoprintów, ale one się robią takie jakby delikatnie mechate. Trudno to wytłumaczyć, ale to nie tylko śliczne odciski liści, ale również faktura papieru! W zdumiewający sposób pięknie uzupełniło to moją okładkę drewnianą z obrusikiem. Teraz notes może posłużyć, bo ja wiem, do zapisywania ulubionych przepisów, albo wklejania etykiet win, albo nawet od biedy, bo to trochę sztywniejszy papier, czasami jakiegoś zdjęcia czy czegoś w tym stylu.

No i leżał mi ten blok zszyty od tak dawna, i czekał na zmiłowanie, i z drewnianą tapetą tak się mocowałam, i w końcu wszystko się dobrze poskładało. Oby więcej rzeczy w życiu zachowywało się nam właśnie tak 🙂

Błękity i garnuszki

Notes miał być spory (jakże popularny format „biurowy” :D), z nieco cięższym papierem, do którego można coś niecoś już przylepić, miał mieć spójny schemat kolorów, zakładki, a z przodu – wklejone dwie kartki z tekstem, polskim i angielskim. Tematyka notesu docelowo będzie kulinarna, dosyć specjalna 🙂

Papier wybrałam więc po prostu 120 g – tyle wystarczy, żeby swobodnie pisać i przyklejać, a nie sprawi, że notes się zrobi upiornie ciężki i ze zmniejszoną ilością kartek. Na wyklejki – znalazł się przepiękny, stalowoniebieski papier Keaykolour (Steel, 120 g), a do wydrukowania tekstów na przodzie – lekko kremowy, z drobnymi niteczkami.

Wzór na wyklejki to rozmaite garnczki i naczynia do podawania czy przygotowania potraw – wzór narysowałam od ręki i wyedytowałam w Kricie, a potem już tylko wydrukowałam na stalowoniebieskich kartkach. Notabene w ogóle ich pięknego koloru nie widać na zdjęciach! Jakbym nie ustawiała światła, wygląda to bardziej srebrnoszaro, niż niebiesko, a w rzeczywistości są wyraźnie stalowoniebieskie.

Okładka idealnie się nadała, żeby wykorzystać piękną, niebiesko-srebrną okleinę od Cioci, w stylizowany wzór. I wreszcie, by wszystko się ładnie złożyło w kolorystyczną całość, dodałam pięć srebrnych zakładek ze wstążki.

Absorpcja, poniekąd

Jednym z moich ulubionych typów notesów są te, które wykorzystują stare okładki książek. Zrobiwszy ich już pewną ilość, stwierdzam, że należy z nimi postępować w pewien określony sposób. Po pierwsze – do gładkich zazwyczaj okładek dobierać możliwie efektowne wzory czy kolory (albo jedno i drugie) wyklejek. Po drugie, strasznie uważać przy docinaniu. Po trzecie, starać się jak najmniej rozwalać z oryginalnej okładki. I już można się cieszyć notatnikiem udającym Coś Zupełnie Innego.

Ta okładka jest w szczególnie dobrym stanie – ma zaledwie troszeczkę wystrzępień i może ze dwa otarcia, złocenie nie jest starte, nawet wyklejki leżały grzecznie doklejone. No więc jej za bardzo nie ruszałam, według zasady numer trzy, tylko docięłam papier (zasada numer dwa) i wykończyłam wyklejką w wyrazisty, biało-czarny wzór z papieru Pepin (zasada numer jeden) 🙂

Do tego nie pasowały mi jakoś kapitałki ani z metra, ani wyszywane, więc zrobiłam je z płótna na sznurku i dokleiłam. Muszę przyznać, że bardzo lubię takie gładkie, i skórzane i płócienne.

Początkowo chciałam, żeby notes był wiązany na złote wstążeczki, ale przymierzyłam je i doszłam do wniosku, że nie, nie potrzeba. To ma być coś prostego i stanowczego, żadnych ozdóbek.

Czerń trochę wytarta, ale dzięki temu nawet bardziej efektowna. O. Coś takiego.

Na dwie strony

Oprawa zwana dos-a-dos, czyli tak naprawdę – dwa bloki oprawione razem i otwierające się na dwie strony, ciągnęła mnie już od dłuższego czasu i zaczęłam się powoli przymierzać do zrobienia jej tak na serio serio. Jednakże najpierw zawsze najlepiej się jednak troszkę wprawić, więc przygotowałam zgrubnie dwa małe bloczki i postanowiłam wypróbować rzecz na mniejszym formacie.

Miałam kilka dylematów, jeśli chodzi o docinanie i przymierzanie poszczególnych części oprawy, i sporą tremę, jednakże od czego internet? Mam kilka dobrych adresów, gdzie zawsze można spytać, popatrzeć i się nauczyć. Więc, wsparta doświadczeniem mądrzejszych, ruszyłam do ataku.

Jak wzmiankowałam, dostałam niedawno kilka arkuszy próbek płócien od Winter Company, i jedno z nich – śliczny, śliczny niebieski! – użyłam do tego notesu. Dopasowałam do niego kawałek tapety od Cioci. Kiedyś to tapety w drewniany wzór były paskudne i toporne, ale teraz są naprawdę piękne i niesamowitej jakości, więc w ogóle nie wygląda to tandetnie. W zestawieniu z tym błękitem, jasne drewno prezentuje się bardzo czyściutko i schludnie.

Nie dało się tego zatem jakoś „śmietnikowo” ozdobić – postawiłam na biel, i na odręczne rysunki tuszem przedstawiające piórka. Zrobiłam oczywiście wcześniej kilka testów farb, tuszy i nawet korektora na płótnie, ale tusz wyszedł najładniej.

I w końcu wyklejka – już jej używałam, ale czy aż się nie prosiło o utrzymanie ptasich klimatów? Do notesu powędrowały więc jaskółki. I całość aż tchnie przestrzenią i czystym, letnim niebem, a jeszcze się tak sprytnie otwiera 🙂

Zdjęcia robiłam na mokrym pniu i niestety wilgotna krawędź wygląda na fotce jak zaplamiona, ale już wyschła, i niczego nie widać 🙂