Trochę ich będzie i przejmuje mnie zgrozą myśl, że będę to wszystko musiała na Pyrkon dowieźć w dobrym stanie. Ha, cóż, kiedy przyjemność z ich obróbki jest taka, że chętnie kupiłabym sobie tych bloczków setkę i tak je sobie tłukła, jeden za drugim.
Tak wyglądają z tymi obrazeczkami z poprzedniego posta:
Kiedy robiłam zdjęcia, kot próbował łapać zakładki i zjeść mi telefon – te cienie to stąd, że mała paskuda nie chciała się dać przestawić na bok 🙂
Kupiłam sobie takie nieduże, proste bloczki do notesów – w brązowym kartoniku, klejone. Jest ich dwadzieścia i już mam obawy, że jest ich nieco za mało. Muszę do nich tylko dodawać okładki, wyklejki i ewentualnie zakładkę, więc to zupełnie inny rodzaj pracy. Największa frajda jest jednak w tym, że każdy przecież musi być inny.
No więc proszę, to pierwszych sześć sztuk. Ozdobione są różnymi przedmocikami z FIMO. Oprawione w różne rzeczy – skórę, dżins, sztuczną skórkę ze starego kalendarza (gdyż pamiętamy, że nie ma dla mnie porządnego notesu, jeśli nie ma on w sobie czegoś odzyskanego).
Są całkiem małe, ale sympatyczne – i przyjemnie grubiutkie. A co jeszcze fajniejsze, jak się zużyją – można element z FIMO odciąć ostrym nożem i przykleić sobie magnes albo przypinkę do broszki.
Jakiś czas temu zrobiłam sobie wisiorek – taki dość zwykły, z lekkiej masy, pomalowany akrylami – ze stylizowanymi inicjałami Tolkiena, które chyba każdy jego miłośnik dobrze zna. Farba trochę się od tej pory wytarła i pomyślałam, że mogłabym znowu zrobić coś takiego, tym razem z FIMO.
W trakcie obróbki widać je było w poprzednim wpisie; teraz są polakierowane, pomalowane i gotowe – trzy medaliony z inicjałem. Są srebrne, a wewnętrzne „kamienie” – lekko marmurkowe. Od spodu podklejone są szarą skórką.
…to pracuję jak szalona. Synkowie wyjechali pielęgnować więzi rodzinne i mogłam zasypać stół kolejnymi pracami.
Jutro zapewne dokończę wszystkie pudełka ze starych okładek, ale i tak, o, proszę, mogę się pochwalić niektórymi gotowymi przedmiotami oraz fragmentami oszalałego warsztatu, zajmującego dwie trzecie stołu (specjalne podziękowania dla męża, który nie zaprotestował nawet słowem, a za to wspierał).
BB8 w trakcie montażu
GLaDOS – z „Portalu” – oraz tolkienowskie inicjały na srebrzysto-białych medalionach (jestem z nich szczególnie zadowolona)
BB8 w gotowości, a także jeden malusieńki R2-D2 i garść znaczków Deadpoola, zasugerowanych przez niezawodne i lepiej niż ja zorientowane Anny 🙂
Mój starszy syn jest wielkim fanem serii książek o zwiadowcach Johna Flanagana. Ma nawet tom z autografem autora wygrany w lokalnej grze terenowej! On, a także rozmaici inni fani, spowodowali, że zabrałam się za robienie srebrnych liści dębu – odznak książkowych zwiadowców. I udoskonaliłam technikę znacząco od pierwszego listka, wysłanego do Poznania (kiedy tam zajrzę, pewnie podmienię ten stary na nowy, jeśli właściciel będzie chciał 🙂 )
No więc robiłam sobie srebrne liście. Bardzo przyjemne zajęcie.
W gry gram, ale raczej typu Banished. Niemniej jednak dostałam interesujące zlecenie – figurkę lub magnes z postacią Sarah Kerrigan ze Starcrafta. Matko jedyna, pomyślałam sobie nabożnie, zobaczywszy ją na okazanej ilustracji, żeby to oddać odpowiednio szczegółowo, to chyba by trzeba jednak zrobić coś większego…
Coś większego to byłoby jednak za dużo na magnes, więc zabrałam się za miniaturyzację. No i musiałam ją raczej umieścić na płaskim tle – inaczej mogłabym nie móc umocować odpowiednio skrzydeł (och, te skrzydła) i ewentualnie magnesu. Jak widać ze wstępnego etapu, jest malutka jak zapalniczka – a największa rozpiętość skrzydeł to 12 cm.
Skrzydła to była osobna zabawa – najpierw zrobiłam konstrukcję z drutu kwiaciarskiego, potem zmarmurkowaną mieszanką masy powolutku je oblepiałam i próbowałam jakoś oddać tę charakterystyczną, nieco nierówną budowę segmentów. Następnym razem będę się zdecydowanie mniej tego obawiała, bo chyba mogłabym jednak zrobić to trochę cieńsze – ale i tak myślę, że wyszły dobrze. Oto kolejny etap:
No i wreszcie podmalowałam akrylami i polakierowałam. Na życzenie Zleceniodawcy namalowałam potem również i podstawowe szczegóły twarzy, ale tutaj ją pokażę w takiej formie, jaka wydaje mi się chyba bardziej moja (chociaż mój mąż twierdzi, że bez tych wszystkich oczu ona wygląda jak Voldemort 🙂 ).
Bardzo to była ciekawa praca, chociaż też czasochłonna ogromnie. Uważam, że całkiem nieźle poszło, jak na tyle nowych technik, które sobie musiałam obmyślić.
Mam nadzieję, że magnesik sprawi właścicielowi tyleż frajdy, ile już sprawił mnie.
Trochę kwiatów tym razem – rozmaitych, różnymi sposobami. Bardzo przyjemnie robi się te pojedyncze płatki – i potem je składa w kwiatki. Musiałam dopracować technikę mocowania drucików, ale wydaje mi się, że efekt jest zadowalający – wszystko się pięknie trzyma i bez celowej przemocy się nie rozpadnie.
Mam aż za dużo pomysłów, co z tym wszystkim zrobić! Ogromnie przyjemne zajęcie.
Obejrzenie nowych Gwiezdnych Wojen skończyło się dla mnie bardzo stereotypowo, jeśli wierzyć internetowi – uwielbieniem dla BB8. Wyczytałam, że zaprojektowano go specjalnie tak, żeby był uroczy – jeśli tak, to z sukcesem. Jest uroczy. Jest absolutnie uroczy, a protagoniści bardzo przyjemnie go traktują.
Oczywiście więc zabrałam się za BB8. Okazał się nieco trudniejszy, niż mi się zdawało, i pierwsze cztery zabrały mi całe wieki, ale wydaje mi się, że w drugiej partii znalazłam na niego sposób! Tak mi to wyszło: