Auuuu!

Złocenie jest bardzo ciekawą techniką i uczę się coraz więcej. Najtrudniej jest tak dobrać szkic, żeby najważniejsze kreski były jak należy złote, żeby dodać rysunkowi dynamiki delikatniejszymi kreseczkami – a wszystko to przy użyciu dość grubego narzędzia, które szybko zmienia temperaturę i trzeba sprytnie nim operować, żeby utrzymać je nie za zimne i nie za gorące… Auuuuuu!

To nie wilk, to ja zawyłam, kiedy sobie oparzyłam palec 🙂 Ale jak ze wszystkim – im więcej się próbuje, tym więcej pewności w ręku.

Ale to tylko złocenie, a ten notes w ogóle jest fajny – trochę mniej ozdobny, niż kilka poprzednich, ale starannie zrobiony i dobrze leżący w ręku.

Uszyłam blok z szarego papieru 120 g, wyklejki są z eleganckiego papieru z motywem złotego kółka. To dlatego złocenie na skórce, przyklejone na okładce, też jest okrągłe. Okładka jest twarda, a do jej obciągnięcia użyłam jednego z tych malowanych płócienek, które ostatnio suszyłam na sznurkach 🙂 Efekt jest naprawdę zadowalający – powściągliwy i stylowy. A ta zieleń jest naprawdę śliczna.

O, proszę:

 

Oghamy jakieś takie

Krzywo mi się skórka przykleiła, stwierdziłam ponuro, patrząc na – w założeniu – całkiem klasyczny, normalny notes ze skórzanym grzbiecikiem. A wszystko inne takie fajne: równiutki blok z naprzemiennych białych i kremowych kartek (120 g), i zieloniutka zakładka, i zielone wyklejki, i udatnie ufarbowane płótno. No do licha, do licha i jeszcze raz do licha. Odczułam Głęboki Smutek, po czym stwierdziłam, że trzeba wykorzystać starą mądrość IT: it’s not a bug, it’s a feature.

I wszystko to potraktowałam na złoto różnymi krzywymi runami, futhorkami, oghamami i tym podobnymi, bez żadnego porządku, z wykorzystaniem obrazów pochodzących z kościanych i kamiennych zabytków. Na złoto, ma się rozumieć, moim ulubionym tuszem.

Zajęło mi to oczywiście jakieś 42039847 lat, ale, szczerze mówiąc, w tych wszystkich głupich chorobach należy zawsze być wdzięcznym Panu Bogu, jak jakiś czas nie jest stracony, a czas spędzony w warsztaciku nigdy nie jest stracony.

No i wprawdzie skórka nadal jest krzywo, ale myślę, że osiągnęłam cel: mnie zdecydowanie przestało to przeszkadzać, i mam nadzieję, że innym też nie będzie.

To jest TO

Chyba każdy ma czasem takie uczucie, że zrobił coś Absolutnie Tak Jak Należy. Spogląda sobie na swoje dzieło i jest mu tak ciepło na duszy, i w ogóle.

No to właśnie tak mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam ten notes w całej okazałości, jak już pięknie wszystko wyschło i się ubiło i tak dalej. Dumna jestem jak nie wiem co.

Bo to jest naprawdę barrrrdzo ładny notes i chociaż w tym oświetleniu wygląda jakby miał dwie malutkie nierówności grzbietu, to mogę zapewnić, że NIE MA. Wszystko zrobiłam tak jak trzeba, precyzyjnie i ładnie. Rrrrrrany jakie to jest miłe uczucie!

Nie jest duży – 2/3 A5, mój ulubiony format. Ma brzoskwiniowy papier 120 g, wyklejeczki z zielonego, czerpanego papieru z pięknymi  włóknami i zieloną zakładkę.

Okładka jest twarda, obciągnięta płótnem. Zagruntowałam je sama i pomalowałam akrylami, a na wierzchu jest wzór namalowany szelakowym tuszem oraz farbą akrylową, tą samą, której użyłam do płótna.

Kapitałki – skórkowe; bardzo takie lubię. Chociaż, po namyśle, lubię wszystkie kapitałki. Ale skórkowe też.

I razem tworzy to wszystko naprawdę ładną rzecz.

Ach, jak wspaniale.

 

Zasmoczenie

– tak można by określić to, co dzieje się z moimi notesami, kiedy się nie pilnuję. Ten zielony notesik w czerpanym papierze, o którym pisałam kilka wpisów temu? Jakoś mu się tak porobiło, że teraz zdobi go srebrny smok.

Rysunek jest wykonany moją ulubioną ostatnio techniką, metalicznym tuszem. Nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale pięknie błyszczy i zielony, czerpany papier wygląda przy tym bardzo efektownie.

Zielenie, turkusy, otchłanie

– tak jakoś mi się myśli o tych dwóch niewielkich notesach. Ten na górze jest w półmiękkiej oprawie. Grzbiet ma z włoskiego, lekko błyszczącego na wzorach papieru podklejonego cienkim płótnem (tak, te paski na rogach również). Reszta obłożona jest ręcznie pomalowanym lnem, a do malowania dodałam również perłowej farby, więc wszystko lekko błyszczy. Słowem, jest to notes absolutnie bezwstydny i się świecący jak wóz cyrkowy i oczywiście jestem tym niezwykle ukontentowana.

Drugi jest na razie bez żadnych falbanek, a jego największą zaletą jest użyty do oprawy papier – bardzo ładny, zielony, z widocznymi włóknami, a kupiłam go w sklepie artystycznym na przecenie. Uwielbiam przeceniony papier w sklepach artystycznych. Nic a nic mi nie przeszkadzają wystrzępione krawędzie arkuszy, bo i tak je przycinam. Ani plamki, bo odwracam papier na drugą stronę, albo również przycinam. A zamiast płacić za arkusz powiedzmy dwa złote, płacę groszy trzydzieści, i wszyscy są szczęśliwi, i wyklejkę można zrobić bardziej ozdobną 🙂

Draco nobilis

Jedną z frustrujących cech szpitala jest to, że ciągle tam sprzątają. Miałam wyrzuty sumienia nawet wtedy, kiedy zostawiałam na stoliku pudełeczko farb, pędzelek i kartkę. Łatwo zgadnąć, że rżnięcie tektury nożem i szlifowanie bloków papieru papierem ściernym raczej nie wchodziło w grę. ALE oczywiście przynajmniej da się składać, szyć i kleić bloczki, a także haftować kapitałki. Co też czyniłam – no ale nie daje to takiej satysfakcji, jak wykonanie całej roboty do ostatniego dociśnięcia 🙂

Tak więc, wypuszczona chwilowo ze szpitala na wolność, rzuciłam się do ukochanej pracy i zrobiłam już kilka przyjemnych notesów. Jeden z nich, ze smoczym jajem, nawet powędrował do nowego Właściciela – i mam nadzieję, że będzie dobrze służył. Prezentuje się jak poniżej – zapomniałam zrobić fotki przed wydaniem, ale szczęśliwie dostałam zdjęcia.

Jest oprawiony w zamszową skórkę i ręcznie malowane płótno lniane. Smocze jajo jest z wyszlifowanego fimo, a napis wykonany złotym tuszem (uwielbiam tusze ostatnio!). Wyklejka jest z papieru Pepin – nieodmiennie ulubionego.

Strasznie dziwnie było mi pracować po dłuższej przerwie, ale wreszcie ręce mi służą jak należy. Co za ulga.

Odwiedziny w Shire

– to właściwie jak odwiedziny u własnej, lubianej rodziny, prawda? Tolkien stworzył świat, w którym się zawsze będę czuła u siebie i zawsze mi się, w związku z tym, będą zdarzały różne prace nawiązujące do jego twórczości.

Czasami sobie tak myślę, że dobrze, że człowiek nie może przeskakiwać do fikcyjnych światów. Jakbym tak wskoczyła, to pomijając już fakt, że prawdopodobnie w każdym z nich odegrałabym co najwyżej rolę Baby W Chuścinie Uciekającej Bezskutecznie Przed Orkiem Z Toporem, pewnie bym nie wyskoczyła już nigdy. Nawet przy obecnej ograniczonej opcji odrywania się od rzeczywistości czasem mi trudno wrócić. A tak móc odwiedzić Hobbiton? Zajrzeć do Rivendell? No nie, mogłabym mieć problemy z powrotem.

Ale zawsze można sobie Shire przynieść do własnego stołu, na notesiku. O, takim jak te.

wp_20161031_11_09_58_pro wp_20161031_11_09_35_pro wp_20161031_11_09_27_pro wp_20161031_11_09_20_pro wp_20161031_11_09_08_pro wp_20161031_11_08_54_pro wp_20161031_11_08_41_pro wp_20161031_11_08_20_pro

Cytrynowy smok

– ach, no bo tak czułam, że ta zielona okładka dużego notesu z ostatnich już składek starego komputerowego papieru potrzebuje czegoś sympatycznego. Na przykład cytrynowego smoka, który zanurzył łapki w wyklejce albo grzbiecie i zostały mu srebrne.

Smok jest z fimo, podmalowany lakierem i tuszem, i mam dla niego wiele życzliwości. Oczywiście to typowe, że chciałam sympatycznie, więc mogłam zupełnie spokojnie zabrać się za dzierganie przerażającej, ziejącej ogniem bestii, bo i tak wiedziałam, że w moim wykonaniu będzie milusia i bezpieczna dla dzieci przedszkolnych. Do licha.

wp_20161020_11_26_26_pro

wp_20161020_11_26_37_pro-2

wp_20161020_11_26_49_pro-2

Dwa Drzewa

Bardzo lubię, muszę wyznać, kiedy mojemu mężowi psuje się jakieś elektronarzędzie. No, lubię też, kiedy psuje się sprzęt agd. Wtedy ustawiam się grzecznie w kolejce po drut miedziany oraz elementy, na które on tam zwykle bywa nawijany. Jeśli ktoś nie widział, jak wygląda elektronarzędzie w środku, to nie wie, że znajdują się tam złożone w stosik (czasem zlutowane) efektownie wycięte blaszki. Są to genialne rameczki na miniatury – od dawna używam tej możliwości z wielką przyjemnością. W ten sposób ozdobiłam poniższy notes – zrobiłam dwa malutkie obrazki przedstawiające Dwa Drzewa Valinoru, Telperion i Laurelin,  i wprawiłam obrazki w te właśnie blaszki, w tym wypadku pochodzące zdaje się ze starego malaksera. Tak to wygląda:

WP_20160318_09_03_49_ProWP_20160318_09_03_32_Pro WP_20160318_09_04_26_Pro