Złote drzewko

W odróżnieniu od mojego męża, który wygrywał już niejedną nagrodę, od atrakcyjnych biletów wstępu przez zgrzewki soków przecierowych, aż po, naprawdę, toster, nie mam zbyt wielkiego szczęścia w konkursach. Jednakże czasami udaje mi się ominąć boczkiem takie rzeczy i coś niecoś wygrać, ale nie w konkursie, tylko tak obok. Albo wygrać, ale nie nagrodę, tylko wyróżnienie, o którym nie było w ogóle mowy. Te rzeczy. W ten sposób stałam się posiadaczką absolutnie fenomenalnej kostki przepięknego papieru – klejonego notesu o wadze, którą można by już kogoś skrzywdzić, ale niekoniecznie samodzielnie zarysować przez najbliższy rok.

Oczywiście wzięłam się zaraz za jej dekonstrukcję i zrobiłam, wbrew swoim obyczajom, klejony notes. Urwałam parę centymetrów mojej monstrualnej kostki (co niespecjalnie zmniejszyło jej grubość) i hajda.

Po pierwsze, wzmocniłam nieco grzbiet: piłując w paru miejscach, klejąc jeszcze raz i wzmacniając dodatkowymi warstwami. Następnie dobrałam materiały i już oprawiałam tak, jakbym to czyniła z każdym szytym notesem. Okładkę zrobiłam z kombinacji płótna i okleiny o fajnym, ziarnistym wzorze podobnym trochę do korka, a może raczej drobnego żwiru?

Na wierzchu jest złocenie: fantazyjne drzewo, inspirowane nieco ilustracjami Pauline Baynes. Bardzo mi takie rzeczy ułatwiło pióro do złoceń na USB, które daje niższą temperaturę niż wypalarka do drewna, za to znacznie stabilniejszą, choć oczywiście minusem jest brak wymiennych końcówek. Ale zyski zdecydowanie przekraczają straty.

Wreszcie wyklejki – z czarno-białego papieru w japoński deseń parasolek, z japońskiego zeszytu papierów Pepin.

Efekt jest trochę surowy, kanciasty i elegancki, a papier z kostki – nawiasem, jest to papier Munken – zyskuje na takiej oprawie niemało.
No i oczywiście łatwiej zarysować taki notes, niż piętnaście razy grubszy 🙂

W głąb lasu

W szale porządków, jaki człowiek zawsze ma dookoła przy okazji przeprowadzki, znalazłam w papierach starą rameczkę, którą zrobiłam niegdyś z tektury i masy papierowej. Była już pożółkła i trochę się rozłaziła, więc ją naprawiłam i pomalowałam szelakowym, złotym tuszem… i okazało się, że ma w sobie jeszcze niemało życia.

A czekał właśnie na swoją kolejkę w przyozdabianiu notes, bardzo przyjemny, z technicznego białego papieru. Ma on wyklejkę z jednego z moich ulubionych papierów, tego w pawie pióra, lekko pozłacanego. Oprawiony jest w zielone, ręcznie malowane płótno i aż się prosił o coś organicznego i wciągającego i w ogóle – no, jednym słowem o las się jakiś prosił.

Rozważałam złocenia, ale złoceń ostatnio zrobiłam niemało (i będą jeszcze z nimi kolejne wpisy) i chciałam mieć też jakąś odmianę. A poza tym miałam nastrój mocno Fandomowy, a praktycznie wszystkie moje ukochane książki i filmy mają jakieś Znaczące Lasy w sobie. I przykleiłam złotą, gałęzistą rameczkę na ten notes zielony i to był bardzo dobry pomysł.

Teraz wygląda jak wejście w jakiś nieznany świat.

Tylko go tam trzeba umieścić jeszcze.

 

 

To jest TO

Chyba każdy ma czasem takie uczucie, że zrobił coś Absolutnie Tak Jak Należy. Spogląda sobie na swoje dzieło i jest mu tak ciepło na duszy, i w ogóle.

No to właśnie tak mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam ten notes w całej okazałości, jak już pięknie wszystko wyschło i się ubiło i tak dalej. Dumna jestem jak nie wiem co.

Bo to jest naprawdę barrrrdzo ładny notes i chociaż w tym oświetleniu wygląda jakby miał dwie malutkie nierówności grzbietu, to mogę zapewnić, że NIE MA. Wszystko zrobiłam tak jak trzeba, precyzyjnie i ładnie. Rrrrrrany jakie to jest miłe uczucie!

Nie jest duży – 2/3 A5, mój ulubiony format. Ma brzoskwiniowy papier 120 g, wyklejeczki z zielonego, czerpanego papieru z pięknymi  włóknami i zieloną zakładkę.

Okładka jest twarda, obciągnięta płótnem. Zagruntowałam je sama i pomalowałam akrylami, a na wierzchu jest wzór namalowany szelakowym tuszem oraz farbą akrylową, tą samą, której użyłam do płótna.

Kapitałki – skórkowe; bardzo takie lubię. Chociaż, po namyśle, lubię wszystkie kapitałki. Ale skórkowe też.

I razem tworzy to wszystko naprawdę ładną rzecz.

Ach, jak wspaniale.

 

Czerwona Księga… no, Książeczka

bo to niewielki notes – połówka zeszytu, ze standardowego papieru 80 g. Oprawiony jest w czerwone, ręcznie malowane płótno i twardą tekturkę. Ma wyklejkę z papieru Pepin, czerwoną satynową zakładkę – i ozdoby złotym tuszem, które ostatnio bardzo mi odpowiadają.

Początkowo chciałam tak tylko machnąć roślinkę czy dwie, ale jakoś mnie ogarnęły uczucia szerokie i burzliwe, a droga wiodła w przód i w przód skąd się zaczęła tuż za progiem, i wyrosło mi tam drzewo, i otworzyły się drzwiczki do hobbitowego domu.

Stąd mój sprytny wniosek, że ten notesik musi być wprost wyładowany inspiracją. Nie mam pojęcia, co dokładnie to spowodowało, ale efekt jest niezaprzeczalny.

Ale  w ogóle domki hobbitów doskonale pasują do notesów.

Jedno jabłko

na okładce tego notesu kojarzy mi się zdecydowanie z Narnią. Ściśle zaś mówiąc – z jabłkiem z „Siostrzeńca czarodzieja”. Tym, które dało początek jabłoni ochraniającej Narnię przed złem. A może z tym, które Aslan ofiarował Digory’emu jako lekarstwo dla mamy. W każdym razie – jabłka są zdecydowanie narnijskie, a drzewo na okładce też jest tak troszenienienienienieczkę inspirowane ilustracjami Pauline Baynes. I kolory są narnijskie. I w ogóle.

Ale też jest to bardzo udany notes pod względem technicznym. Ponieważ bardzo lubię wszystko robić sama, zagruntowałam i pomalowałam płótno, w które jest oprawiony – świetnie się bawiłam eksperymentując z nierównościami i kolorami (trzy kolory czerwieni mianowicie). Papier na wyklejkę to wciąż zapasy papieru Pepin. W środku bloczek uszyty jest z 120 g papieru w kremowym kolorze – akurat na energiczniejsze rysowanie – i ma satynową wstążkę jako zakładkę. Rysunek na okładce wykonałam najpierw żelowym piórem, a potem cienkim pędzelkiem nałożyłam szelakowy złoty tusz (ach, jak ja lubię te tusze).

I wydaje mi się, że udało się bardzo ładnie.