Zasmoczenie

– tak można by określić to, co dzieje się z moimi notesami, kiedy się nie pilnuję. Ten zielony notesik w czerpanym papierze, o którym pisałam kilka wpisów temu? Jakoś mu się tak porobiło, że teraz zdobi go srebrny smok.

Rysunek jest wykonany moją ulubioną ostatnio techniką, metalicznym tuszem. Nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale pięknie błyszczy i zielony, czerpany papier wygląda przy tym bardzo efektownie.

Czerwona Księga… no, Książeczka

bo to niewielki notes – połówka zeszytu, ze standardowego papieru 80 g. Oprawiony jest w czerwone, ręcznie malowane płótno i twardą tekturkę. Ma wyklejkę z papieru Pepin, czerwoną satynową zakładkę – i ozdoby złotym tuszem, które ostatnio bardzo mi odpowiadają.

Początkowo chciałam tak tylko machnąć roślinkę czy dwie, ale jakoś mnie ogarnęły uczucia szerokie i burzliwe, a droga wiodła w przód i w przód skąd się zaczęła tuż za progiem, i wyrosło mi tam drzewo, i otworzyły się drzwiczki do hobbitowego domu.

Stąd mój sprytny wniosek, że ten notesik musi być wprost wyładowany inspiracją. Nie mam pojęcia, co dokładnie to spowodowało, ale efekt jest niezaprzeczalny.

Ale  w ogóle domki hobbitów doskonale pasują do notesów.

Pussy cat, pussy cat, where have you been? – I’ve been to London to look at the Queen.

Ten notes powędrował całkiem daleko, bo do Londynu, w ręce szalenie interesującej kobiety. Nie wystawiałam o nim wcześniej notki, bo powędrował w prezencie – a potem przygotowane zdjęcia jeszcze mi się dodatkowo gdzieś zapodziały i tak minęło już całkiem sporo czasu, i koci notesik pozostał niezaprezentowany.

Ale pamiętam, że był szalenie przyjemny w robocie. W twardej oprawie w płótnie, ze skórzanym grzbietem, ozdobiony znaną już moim Gościom metalową rameczką wywodzącą się z trzewi miksera, a w rameczce – portretem kotka na złotym tle.

Mam nadzieję, że służy dobrze!

WP_20161120_21_06_46_Pro WP_20161120_21_06_55_Pro

Mgławica

– czyli najbardziej przewidywalny efekt dziubrania się w farbach i ciapania nimi po płótnie. Dwa odcienie czerwieni z różowymi chmurkami. A tu i ówdzie kropki złotego tuszu. Całość bardzo przyjemna dla oka i serca.Okładka twarda. Grzbiet – z pięknej, wytłaczanej tapety w złotym kolorze.

W środku – kolejny szpitalny bloczek, z kancelaryjnego papieru w kratkę, wykończony ręcznie szytą oszukiwaną kapitałką. Którą następnie, żeby nie wszystko było takie znowuż idealne, zalałam sobie niechcący klejem.

Co zupełnie nie zmienia faktu, że jest to bardzo przyjemny notes, który efektownie się prezentuje i który mi się ogromnie miło robiło.

Zielenie, turkusy, otchłanie

– tak jakoś mi się myśli o tych dwóch niewielkich notesach. Ten na górze jest w półmiękkiej oprawie. Grzbiet ma z włoskiego, lekko błyszczącego na wzorach papieru podklejonego cienkim płótnem (tak, te paski na rogach również). Reszta obłożona jest ręcznie pomalowanym lnem, a do malowania dodałam również perłowej farby, więc wszystko lekko błyszczy. Słowem, jest to notes absolutnie bezwstydny i się świecący jak wóz cyrkowy i oczywiście jestem tym niezwykle ukontentowana.

Drugi jest na razie bez żadnych falbanek, a jego największą zaletą jest użyty do oprawy papier – bardzo ładny, zielony, z widocznymi włóknami, a kupiłam go w sklepie artystycznym na przecenie. Uwielbiam przeceniony papier w sklepach artystycznych. Nic a nic mi nie przeszkadzają wystrzępione krawędzie arkuszy, bo i tak je przycinam. Ani plamki, bo odwracam papier na drugą stronę, albo również przycinam. A zamiast płacić za arkusz powiedzmy dwa złote, płacę groszy trzydzieści, i wszyscy są szczęśliwi, i wyklejkę można zrobić bardziej ozdobną 🙂

Smok głodny być nie może

– i u mnie nie będzie! na tym małym notesiku ma co jeść – obok rysunku na tkaninie srebrnym tuszem przykleiłam trzy szkiełka – kryształkowe, prawda, boróweczki.

Notes jest może mały, ale sympatyczny. Obłożyłam go ślicznym, gładkim materiałem w fioletowym kolorze, a na wyklejkę zużyłam ostatni mój kawałek papieru Pepin z chińskiego zeszytu. Oprawka jest twarda. Jedynym brakiem jest brak zakładki, a to dlatego, że żywcem zapomniałam jej wkleić i zorientowałam się o wiele za późno; ale powtarzam sobie, że jeszcze smok mógłby sobie pomyśleć, że to smycz, a jaki szanujący się smok lubiłby chodzić na smyczy?!

Rzecz prosta

czasami jest najsłuszniejsza. Tak jak w poniższym notesie. Chodzę koło niego i szukam sposobu, jak najlepiej go ozdobić i upiększyć, ale wczoraj, w rozmowie z bratem, doszłam w końcu do tego, że nie należy tego robić w ogóle.

Nie trzeba.

Jest oprawiony w półmiękką okładkę obciągniętą mięciutkim zamszem, który powoli mi się niestety kończy, a który już kilka razy wykorzystałam z powodzeniem. Jest nieduży, zgrabny, ma zaokrąglone rogi i śliczną wyklejkę, a także srebrnozłotego koloru zakładkę i naprawdę, naprawdę nic mu więcej nie trzeba! Wszystko zostało zrobione ręcznie, bardzo starannie, bez żadnych błędów ani niedokładności i samo to wystarczy, żeby mieć przyjemność z pisania w tym notesie i noszenia go ze sobą.

Corona civica

– oto podstawowe skojarzenie z dzisiejszym notesem. Przypomnę w skrócie i uproszczeniu, że było to odznaczenie rzymskie w postaci dębowego wieńca, przyznawane za uratowanie w boju życia obywatela rzymskiego. Tak sobie myślałam jakoś mgliście na temat męstwa, odwagi i siły, i sam mi wyszedł spod pędzelka motyw dębowych liści, złotym tuszem.Wspominałam już, jak bardzo lubię złoty tusz!

Sam notes jest uszyty ze zwykłego, kancelaryjnego papieru w kratkę – to jeden z bloczków, które uszyłam w szpitalu, więc jak ktoś zechce być patetyczny i górnolotny, może stwierdzić, że pasuje do tego męstwa 🙂

Ma twardą okładkę, okrytą malowanym ręcznie płótnem. Kolejny raz bawiłam się czerwieniami, tym razem celując w „przetarty”, nierówny i trochę chmurzasty efekt. Do tego piękne, także nierówno rozłożone linie złotego tuszu i już mamy dokładnie to, o co chodziło. W sam raz wszystko się świetnie nadaje do pisania epickiej fantasy 🙂 Mam też nadzieję, że przyszły posiadacz tego notesu odczuje jakoś, jaką nieziemską frajdę miałam przy pracy – absolutnie uwielbiam takie wzory, a malowanie ich, choć żmudne, daje ogromną przyjemność i satysfakcję.

Jedno jabłko

na okładce tego notesu kojarzy mi się zdecydowanie z Narnią. Ściśle zaś mówiąc – z jabłkiem z „Siostrzeńca czarodzieja”. Tym, które dało początek jabłoni ochraniającej Narnię przed złem. A może z tym, które Aslan ofiarował Digory’emu jako lekarstwo dla mamy. W każdym razie – jabłka są zdecydowanie narnijskie, a drzewo na okładce też jest tak troszenienienienienieczkę inspirowane ilustracjami Pauline Baynes. I kolory są narnijskie. I w ogóle.

Ale też jest to bardzo udany notes pod względem technicznym. Ponieważ bardzo lubię wszystko robić sama, zagruntowałam i pomalowałam płótno, w które jest oprawiony – świetnie się bawiłam eksperymentując z nierównościami i kolorami (trzy kolory czerwieni mianowicie). Papier na wyklejkę to wciąż zapasy papieru Pepin. W środku bloczek uszyty jest z 120 g papieru w kremowym kolorze – akurat na energiczniejsze rysowanie – i ma satynową wstążkę jako zakładkę. Rysunek na okładce wykonałam najpierw żelowym piórem, a potem cienkim pędzelkiem nałożyłam szelakowy złoty tusz (ach, jak ja lubię te tusze).

I wydaje mi się, że udało się bardzo ładnie.

 

Draco nobilis

Jedną z frustrujących cech szpitala jest to, że ciągle tam sprzątają. Miałam wyrzuty sumienia nawet wtedy, kiedy zostawiałam na stoliku pudełeczko farb, pędzelek i kartkę. Łatwo zgadnąć, że rżnięcie tektury nożem i szlifowanie bloków papieru papierem ściernym raczej nie wchodziło w grę. ALE oczywiście przynajmniej da się składać, szyć i kleić bloczki, a także haftować kapitałki. Co też czyniłam – no ale nie daje to takiej satysfakcji, jak wykonanie całej roboty do ostatniego dociśnięcia 🙂

Tak więc, wypuszczona chwilowo ze szpitala na wolność, rzuciłam się do ukochanej pracy i zrobiłam już kilka przyjemnych notesów. Jeden z nich, ze smoczym jajem, nawet powędrował do nowego Właściciela – i mam nadzieję, że będzie dobrze służył. Prezentuje się jak poniżej – zapomniałam zrobić fotki przed wydaniem, ale szczęśliwie dostałam zdjęcia.

Jest oprawiony w zamszową skórkę i ręcznie malowane płótno lniane. Smocze jajo jest z wyszlifowanego fimo, a napis wykonany złotym tuszem (uwielbiam tusze ostatnio!). Wyklejka jest z papieru Pepin – nieodmiennie ulubionego.

Strasznie dziwnie było mi pracować po dłuższej przerwie, ale wreszcie ręce mi służą jak należy. Co za ulga.