Dzień na farbowanie

Pokazywałam już szycie, pokazywałam różne techniki  w które wetknęłam nos, ale nie pokazywałam chyba malowania płótna. A bardzo to lubię! Ponieważ cenię sobie recykling i upcykling i co tam jeszcze, mam stosik różnych płóciennych rzeczy i co jakiś czas biorę te płótna i gruntuję, i wykorzystuję do różnych oprawek i tym podobnych.

Czytałam dość szeroko o historycznych metodach gruntowania tkanin do prac introligatorskich, ale pasowały mi one bardziej do klejenia klajstrami, które mnie jest potrzebne raczej do skór, niż do płócien, i które mnie jakoś tak zawsze denerwuje – i  końcu uznałam, że jak tak wezmę i pomaluję płótno farbą akrylową, to z klejem CR powinni się polubić.

Jak na razie się sprawdza. Pewnie to nie jest tak zupełnie profesjonalne, ale notes to nie jest szesnastowieczna oprawa, ma być po prostu trwały na miarę notesową i ładny, a do tego celu wystarczą akryle. Doświadczenie wykazuje, że się i one nieco wycierają, ale – nieprędko!

W załączeniu zatem – różne fazy i zabawy z malowaniem płótna, które dzisiaj przygotowywałam, korzystając z przepięknej pogody.

Zeszyciki na zwięzłe myśli i szkice na kolanie

Zrobiłam kilka malutkich zeszycików. Kombinowałam tak: skoro mi skomplikowane rzeczy wyszły krzywo, to trzeba zrobić kroczek do tyłu i wykonać porządnie coś prostego. Co jest NAJPROSTSZE, a co może potem posłużyć jako Drobne Upominki, Gratisy, Dodatki? No takie zeszyciki z pojedynczej składki. A też je trzeba przecież zrobić dokładnie i z dbałością o szczegóły.

No i planowałam zasadniczo zrobić cztery… ale potem tak mi się dobrze szyło i kleiło… że w końcu… zrobiłam OSIEM 🙂

Są nieduże – na pół zeszytu – w miękkiej tekturkowej oprawce z kieszonką w tylnej części. Z przodu mają okrągłe obrazki, które namalowałam dawniej i COŚ planowałam z nimi zrobić. Każdy ma 24 kartki, jest porządnie zszyty i w ogóle – bardzo przyjemnie się prezentują.

I co? Zadziałało. Zaraz następnego ranka zszyłam i skleiłam dwa solidniejsze, dziesięcioskładkowe bloczki do notesów i tfu, tfu, na psa urok, nic na razie nie jest krzywe 🙂

 

  

Lubię wyzwania

zaś ten notes to jedno wielkie wyzwanie było.

Został zrobiony na zamówienie, więc było wiadomo, że ma spełnić bardzo konkretne oczekiwania i odpowiedzieć na specyficzne potrzeby.

Po pierwsze – Właścicielka miała jasną wizję, jakiego powinnam użyć papieru. Papier okazał się istotnie bardzo piękny, kredowany i gładki, ale cięło się go że niech Pan Bóg broni – wszystko jeździło, aż się bałam, czy ręczne docinanie nie sprawi, że format zrobi się miniaturowy. Jednak całe szczęście tnąc ruchami lżejszymi niż piórko i poprawiając tu i ówdzie papierem ściernym doszłam do znośnego bloku. Uff.

Po drugie miało się w notesie pojawić siedem zakładek. Udało mi się zmieścić pięć (co widać na zdjęciach), albowiem więcej w tej grubości notesie wyglądałoby niechlujnie i moim zdaniem nie byłoby stabilnie umocowane – chociaż je przeszyłam i przekleiłam i w ogóle. No, ale ciekawie to wyszło na pewno.

No i po trzecie – wzór miał być taki, jak w notesie prezentowanym w  notce „Corona civica”, czyli z dębowych liści, co zajęło… trochę, no. Ale efekt jest moim zdaniem bardzo przyjemny.

W ogóle cały notes jest bardzo przyjemny, chociaż jednak dosyć ciężki (130 kartek takiego kredowego papieru trochę sobie waży), i mam nadzieję, że będzie pomagał w natchnieniu i dobrze służył miłej Właścicielce.

Chmurzy się na różowo

– głównie dlatego, że jakoś tak lepiej mi wychodzą malowane płótna z różnymi Efektami – chmurami, fakturami, przetarciami – niż tak nudno na równo. To znaczy, rozumiem potrzebę pomalowania czegoś na równy, jednolity kolor, lecz nie po to przecież smaruję ręcznie farbami, żeby z tego wychodziło coś, co przypomina maszynowo zagruntowany materiał.

Tak czy inaczej, ten notes tak mi się podoba w swojej podstawowej, zachmurzonej postaci, że w ogóle go nie ozdabiałam niczym dodatkowym. Pewnie bym mogła. Może mi jeszcze przyjdzie coś takiego do głowy.  Czemu nie. Na razie się po prostu cieszę, jaki jest ładny tak, o.

Ma kremowy papier w środku, i zakładkę w kolorze zgaszonego różu. Ma śliczną wyklejkę.

A na okładce zachmurzenie duże, z lekkimi przejaśnieniami, na różowo.

Na złoto i na złoto

i czy mi się nie znudziło, zapytacie? Otóż nie. I będzie jeszcze więcej na złoto. Na czerwonym i nie czerwonym, i na przeróżnie. A to dlatego, że tusz pod pędzelkiem to rzecz nadzwyczaj przyjemna.

Ten notes jest nieduży – pół zeszytu. Twarda okładka, malowane płótno. Papier jest kremowy i miły do pisania. Wkleiłam dwie zakładki – pomarańczową i czerwoną – i skórkowe kapitałki (z tych oszukiwanych, ale i tak ładnie wyglądają.

Wyklejka, ach, wyklejka jest z pięknego, wytłaczanego, pomarańczowego papieru i ładnie się komponuje z rysuneczkiem na okładce.

Innymi słowy, wciąż wspaniale mi się pracuje i wciąż mam z tego niebywałą radość.

Zasmoczenie

– tak można by określić to, co dzieje się z moimi notesami, kiedy się nie pilnuję. Ten zielony notesik w czerpanym papierze, o którym pisałam kilka wpisów temu? Jakoś mu się tak porobiło, że teraz zdobi go srebrny smok.

Rysunek jest wykonany moją ulubioną ostatnio techniką, metalicznym tuszem. Nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale pięknie błyszczy i zielony, czerpany papier wygląda przy tym bardzo efektownie.

Czerwona Księga… no, Książeczka

bo to niewielki notes – połówka zeszytu, ze standardowego papieru 80 g. Oprawiony jest w czerwone, ręcznie malowane płótno i twardą tekturkę. Ma wyklejkę z papieru Pepin, czerwoną satynową zakładkę – i ozdoby złotym tuszem, które ostatnio bardzo mi odpowiadają.

Początkowo chciałam tak tylko machnąć roślinkę czy dwie, ale jakoś mnie ogarnęły uczucia szerokie i burzliwe, a droga wiodła w przód i w przód skąd się zaczęła tuż za progiem, i wyrosło mi tam drzewo, i otworzyły się drzwiczki do hobbitowego domu.

Stąd mój sprytny wniosek, że ten notesik musi być wprost wyładowany inspiracją. Nie mam pojęcia, co dokładnie to spowodowało, ale efekt jest niezaprzeczalny.

Ale  w ogóle domki hobbitów doskonale pasują do notesów.

Pussy cat, pussy cat, where have you been? – I’ve been to London to look at the Queen.

Ten notes powędrował całkiem daleko, bo do Londynu, w ręce szalenie interesującej kobiety. Nie wystawiałam o nim wcześniej notki, bo powędrował w prezencie – a potem przygotowane zdjęcia jeszcze mi się dodatkowo gdzieś zapodziały i tak minęło już całkiem sporo czasu, i koci notesik pozostał niezaprezentowany.

Ale pamiętam, że był szalenie przyjemny w robocie. W twardej oprawie w płótnie, ze skórzanym grzbietem, ozdobiony znaną już moim Gościom metalową rameczką wywodzącą się z trzewi miksera, a w rameczce – portretem kotka na złotym tle.

Mam nadzieję, że służy dobrze!

WP_20161120_21_06_46_Pro WP_20161120_21_06_55_Pro

Mgławica

– czyli najbardziej przewidywalny efekt dziubrania się w farbach i ciapania nimi po płótnie. Dwa odcienie czerwieni z różowymi chmurkami. A tu i ówdzie kropki złotego tuszu. Całość bardzo przyjemna dla oka i serca.Okładka twarda. Grzbiet – z pięknej, wytłaczanej tapety w złotym kolorze.

W środku – kolejny szpitalny bloczek, z kancelaryjnego papieru w kratkę, wykończony ręcznie szytą oszukiwaną kapitałką. Którą następnie, żeby nie wszystko było takie znowuż idealne, zalałam sobie niechcący klejem.

Co zupełnie nie zmienia faktu, że jest to bardzo przyjemny notes, który efektownie się prezentuje i który mi się ogromnie miło robiło.

Zielenie, turkusy, otchłanie

– tak jakoś mi się myśli o tych dwóch niewielkich notesach. Ten na górze jest w półmiękkiej oprawie. Grzbiet ma z włoskiego, lekko błyszczącego na wzorach papieru podklejonego cienkim płótnem (tak, te paski na rogach również). Reszta obłożona jest ręcznie pomalowanym lnem, a do malowania dodałam również perłowej farby, więc wszystko lekko błyszczy. Słowem, jest to notes absolutnie bezwstydny i się świecący jak wóz cyrkowy i oczywiście jestem tym niezwykle ukontentowana.

Drugi jest na razie bez żadnych falbanek, a jego największą zaletą jest użyty do oprawy papier – bardzo ładny, zielony, z widocznymi włóknami, a kupiłam go w sklepie artystycznym na przecenie. Uwielbiam przeceniony papier w sklepach artystycznych. Nic a nic mi nie przeszkadzają wystrzępione krawędzie arkuszy, bo i tak je przycinam. Ani plamki, bo odwracam papier na drugą stronę, albo również przycinam. A zamiast płacić za arkusz powiedzmy dwa złote, płacę groszy trzydzieści, i wszyscy są szczęśliwi, i wyklejkę można zrobić bardziej ozdobną 🙂