Magnetyczne okienko

To byłby prawdopodobnie zupełnie normalny notes, ale na ostatnim etapie podziało się dużo i teraz jest jedną z moich ciekawszych prac!

Zszyłam czarny blok z lekko sztywnych kartek, dodałam różne srebrzyste dodatki, oprawiłam w srebrno malowane płótno i przez tydzień, może dłużej, notes sobie leżał. W końcu sięgnęłam po niego i po pierwsze  – pomalowałam we wzory, na srebrnej okładce, srebrnym tuszem. Odcień jest trochę inny niż akrylowej farby użytej do malowania płótna, ale wzory oczywiście się w ten sposób zupełnie nie narzucają. A ich kształt nawiązuje do ramki na środku.

Używałam już takich ramek nie raz  – to jedna z części któregoś silniczka, powiedziałabym że z malaksera, bo jest trochę większa niż z wiertarki. Zaczęła lekko rdzewieć, więc oszlifowałam ją szlifierką, przy okazji dodając pięknie wyskrobany wzór, i polakierowałam żeby znowu nie rdzewiało za szybko (ale jak zardzewieje to też źle nie będzie wyglądało tak bardzo). I zaczęłam się zastanawiać, co do rameczki.

I nagle mnie olśniło: dlaczego zawsze ja się mam męczyć i wymyślać, co do rameczki, psiakostka! Niech sobie ktoś sam wsadzi co zechce! Wycięłam więc starannie z folii magnetycznej kształt ramki, folię nakleiłam na okładkę, a rameczkę przymocowałam na magnes. Dla naprzykładu na zdjęciach zatknęłam pod ramkę koniczynkę – ale oczywiście w rozsądnych granicach można tam wepchać rozmaite rzeczy.

Jaka jestem teraz zadowolona – naprawdę przyjemnie wpaść na taki pomysł. Pewnie jeszcze go powtórzę, a na razie proszę, oto prototyp:

Coś dla siebie

Dostałam kiedyś od mojej ukochanej siostry trzy notesy Moleskine – duże, prawie A4, w kartonowej oprawce, z pięknego, kremowego papieru. Zużyłam je do różnych rzeczy, ale z jednego została mi część niezarysowanych kartek. Szkoda mi ich było, a akurat nie mam melodii do dużych formatów, więc wycięłam je starannie i uszyłam z nich sobie nowy notes do torebki.

Nie tylko zresztą papier od siostry, okładka jest też rodzinna: z tapety od cioci. Śliczna, niebieskopopielata, miła w dotyku. Pozłociłam okładkę rysunkiem paproci, czymś bardzo dla mnie osobistym i bardzo przytulnym, i dodałam wyklejkę z pawimi piórami. Wszystko to się dla mnie składa na przedmiot budzący jakoś tak poczucie bezpieczeństwa, intymny i przyjazny, aż prawie mruczący dobre słowa, kiedy się go weźmie do ręki.

Więc na pewno zachowam ten notes dla siebie. Każdemu potrzeba czasami takich swoich, swojskich przedmiotów, które same przytulają się do dłoni.

Zawsze, kiedy robię notes dla określonej osoby, staram się włożyć w tę pracę szczególnie dużo miłości i zaangażowania. Wierzę, że jeśli tak zrobię, to nowy notes będzie taki – prawdziwszy, przyjaźniejszy i bardziej prywatny. Że będzie po nim widać moją życzliwość i zainteresowanie tym, co się znajdzie na zszytych przeze mnie stronach. Mam nadzieję, że Właściciele tych notesów jakoś to wszystko poczują, bo sobie samej właśnie też sprezentowałam taki wymowny i pełen znaczeń egzemplarz i jak najbardziej czuję to, jak tylko go otwieram.

Za dużo filozofowania nad prostym wyrobem papierniczym? Może, ale przekonałam się, że ręcznie robione przedmioty w ogóle tak mają i – tak trzeba nad nimi pracować.

 

Z miłorzębem

Drugi z notesów wyciętych ze starego brulionu, wspomnianych w poprzedniej notce, jest nieco mniejszy. Dlatego podczas przycinania zrobił się jakiś taki nieproporcjonalnie długawy i go przycięłam. To pozostawiło mnie w posiadaniu niedużego pęczka równiutko ściętych karteczek, za dużych żeby je tak po prostu wywalić, ale za małych na szycie samodzielnego notesu. Hmm.

Najpierw więc oprawiłam zaplanowany notes. Jest bardzo przyjemny i poręczny – ma ozdobne wyklejki i twardą oprawkę, obciągniętą ręcznie malowanym płótnem. Czy nie wyszło ładnie? Mnie się bardzo podoba, trochę jak wschód słońca. Na to poszło złocenie – starannie wyrysowany liść miłorzębu, co zaproponował mi młodszy synek.

No ale jeszcze zostały te karteczki! Skleiłam je więc starannie w bloczek i dodałam okładkę z tego samego papieru ozdobnego, z którego zrobiłam wyklejki – akurat zostało tyle dużych ścinków, że się wszystko pomieściło. I w ten sposób zrobił mi się zestawik dwóch notesów, a właściwie notesu i bloczku kartek, co wygląda bardzo uroczo i co chyba będę co jakiś czas powtarzać, bo naprawdę mnie cieszą takie komplety. O, proszę – czy nie wygląda to przyjemnie?

Ślimaczku /Wspinaj się na górę Fuji /Ale powoli, powoli!

Bardzo lubię to haiku. Bardzo. Chociaż, jako że jestem posiadaczką ogrodu, moje uczucia do ślimaków są mocno powściągliwe. No, mało entuzjastyczne. No, może tak trochę je wyrzucam za furtkę. Ślimaki, nie uczucia. No nie, nie, nie, nie kochamy się ze ślimakami. Lecz kochamy się z haiku.

Niemniej jednak te w skorupkach, ślimaki, nie haiku, są do zniesienia, a poza tym są bardzo interesująco skomplikowanymi stworzeniami w sensie plastycznym, i zapragnęłam sobie takiego umieścić na notesie.

Notes jest w kratkę, ze zrecyklingowanego brulionu. Wycięłam z niego dwa zbliżone do kwadratu notesy i to jest właśnie pierwszy z nich, nieco większy. Ma, jak sądzę, ze czterdzieści kartek może.

Nie ma za to zakładki, bo uznałam, że skoro już zdecydowałam się na podstępnego ślimaka, to należy go, notes, nie ślimaka, zawiązać dla bezpieczeństwa wstążkami, żeby ślimaki nie nalazły do środka i nie zajęły miejsca przeznaczonego na Poważne Notatki. No więc są satynowe, pomarańczowe wstążki do wiązania. W środku piękna wyklejka, nie ślimaki.

Okładka jest twarda, obciągnięta pomalowanym ręcznie akrylami płótnem. Jak widać, smugi nadal rządzą, tylko tym razem zestawiłam je  nieco śmielej 🙂 No i oczywiście ślimak – wyzłocony na gorąco folią. Mam wrażenie, że coraz lepiej mi te złocenia wychodzą.

No i tak powstał cały notesik – pewnie pasuje najlepiej do powolnych i spokojnych refleksji.

Albo ewentualnie do nieopanowanego wyżerania sałaty i astrów, kto wie.

Na kokardkę

Ten notes jest trochę inny, bo zawiązuje się go na wstążkę. Wstążka ma srebrny kolor i pasuje do zakładki, okładka jest w oprawiona w bordowy papier od Prawdziwego Introligatora (nieustająco dziękuję!), zaś kapitałki są kompletnie od czapy i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zrobić akurat takie.

Uszyty jest z białego papieru o gramaturze bloku technicznego, osobiście bardzo taką lubię.

I też jest jednym z nieozdobionych notesów inspirowanych przez naszych gości (pisałam o tym dwa wpisy temu) – może kiedyś jeszcze coś na tej okładce wyląduje, ale… wcale niekoniecznie. Widać zatem, że jest to notes będący owocem impulsów i decyzji podejmowanych z przeróżnych powodów!

Ale całość wydaje mi się ładna, a jego impulsywna proweniencja każe podejrzewać, że nada się na jakąś emocjonującą zawartość.

 

 

Zebra w mundurze leśnika

Jak właściwie bowiem nazwać notes z czarno-białymi kartkami, ze stylizowaną, liściastą wyklejką i okładką w kolorze khaki? 🙂 Ta okładka obłożona jest papierem, który dostałam od Prawdziwego Introligatora (wciąż dziękuję bardzo!) i muszę przyznać, że nie jest to materiał, który by pozwalał na fuszerkę. Chcę przez to oczywiście powiedzieć, że lekko spaprałam przyklejanie w dwóch miejscach i ufam, że bardzo tego nie widać 🙂 Ale papier, jak mówiłam, przylega bardzo ściśle i jest dość cienki i ogólnie nie przebacza. Co wziąwszy pod uwagę należy uznać, że jest nieźle.

Blok uszyty jest z dość sztywnych papierów, naprzemiennie białego i czarnego, i chyba już umiem się obchodzić z takimi mieszanymi bloczkami! Wymagają trochę delikatniejszego cięcia, ale to wszak nie przeszkoda.

Do tego ten przepiękny, już raz przeze mnie wykorzystany, liściasty papier na wyklejkę i stosowna satynowa zakładka i proszę, zebra jak żywa…

Czerwone i czarne

Gościliśmy niedawno na ogrodowym przyjęciu znajomych, którzy oglądali sobie moje notesy z miłym zainteresowaniem. Kiedy wyciągnęłam najnowsze, niczym specjalnym jeszcze nieozdobione, i wspomniałam, że wkrótce pewnie je czymś dodatkowo ozdobię, goście spytali, dlaczego właściwie – są przecież okej takie, jakie są.

Pomyślałam sobie, że właściwie mogę nie ozdabiać – zawsze to wszak można zrobić później – i na cześć gości zostawiłam notesy gładkie.

Pierwszy z nich ma czarne kartki i do tego czerwoną okładkę – ulubiony zestaw kolorów mojego starszego syna. Do tego dołożyłam odpowiednią wyklejkę w czerwono-złoto-czarną arabeskę i czerwoną zakładkę. Płótno na okładkę jest, oczywiście, ręcznie malowane i dlatego jest takie nieregularne. Nb coraz bardziej lubię ten efekt i żeby go uwydatnić użyłam tym razem trzech odcieni czerwieni; zastanawiam się, czy to w ogóle widać, ale z pewnością mam sporo satysfakcji z tego, że JA WIEM.

Kartki ma dość sztywne, nadają się do różnych mrocznych konceptów, od pisania mrocznego dziennika po mroczne obrazki w rozmaitych technikach – 160 g o ile pamiętam dobrze.

Dobrze leży w ręce i może mogłabym do tego wszystkiego jeszcze dodać jakiś, czarny zapewne, ozdobnik na okładce – ale może faktycznie nie trzeba?

   

Bubo bubo

Złocenia, tak sobie pomyślałam, szczególnie pasują do motywów przyrodniczych. I zabrałam się za szkicowanie na folii puchacza, bo puchacze są świetne, rozpoznawalne i interesujące.

Mają też do licha i trochę różnych dziwnych piórek i cieniowanych lotek, i gładkich pazurów, i puchatych podwójnych podbródków, ale to się okazało dopiero w trakcie, no ale w tym czasie to już byłam w połowie rysowania, i przecież nie wyrzucę całkiem dobrego kawałka folii do złocenia… Minęło niemało czasu i wiele skomplikowanych szyderstw na temat wyboru przeze mnie tematu, i mogłam już się zabrać za powtarzanie tego samego, psiakość, rysunku, tylko teraz trudniejszym sposobem, bo kolbą do wypalania 🙂

A pracowałam na bardzo pięknym notesie i byłoby mi ogromnie żal, gdybym go spsuła. Z kremowego papieru, dość gruby, z piękną wyklejką w stylizowane listki, wspaniale leży w ręce. Ma oprawkę z zielonego, malowanego płótna – w jaśniejszych odcieniach, niż moje dotychczasowe malowane materiały. Wydaje mi się taki trochę bardziej męski, a może po prostu – przygodowy? (bo mnie się mężczyźni kojarzą od dzieciństwa z dzielnymi inżynierami z Verne’a oraz Old Shatterhandem; ach, te późniejsze rozczarowania, kiedy odkryłam normalnych ludzi).

W każdym razie trud się opłacił. Złocenie wyszło jak należy, i notes jest jeszcze bardziej przygodowy, i dostojny Bubo Bubo łypie z okładki podejrzliwie.

Nie ma co, będzie więcej złoceń ornitologicznych.

W głąb lasu

W szale porządków, jaki człowiek zawsze ma dookoła przy okazji przeprowadzki, znalazłam w papierach starą rameczkę, którą zrobiłam niegdyś z tektury i masy papierowej. Była już pożółkła i trochę się rozłaziła, więc ją naprawiłam i pomalowałam szelakowym, złotym tuszem… i okazało się, że ma w sobie jeszcze niemało życia.

A czekał właśnie na swoją kolejkę w przyozdabianiu notes, bardzo przyjemny, z technicznego białego papieru. Ma on wyklejkę z jednego z moich ulubionych papierów, tego w pawie pióra, lekko pozłacanego. Oprawiony jest w zielone, ręcznie malowane płótno i aż się prosił o coś organicznego i wciągającego i w ogóle – no, jednym słowem o las się jakiś prosił.

Rozważałam złocenia, ale złoceń ostatnio zrobiłam niemało (i będą jeszcze z nimi kolejne wpisy) i chciałam mieć też jakąś odmianę. A poza tym miałam nastrój mocno Fandomowy, a praktycznie wszystkie moje ukochane książki i filmy mają jakieś Znaczące Lasy w sobie. I przykleiłam złotą, gałęzistą rameczkę na ten notes zielony i to był bardzo dobry pomysł.

Teraz wygląda jak wejście w jakiś nieznany świat.

Tylko go tam trzeba umieścić jeszcze.

 

 

Kochajcie wróbelka, dziewczęta!

Mam duży żal do cywilizacji, że pozbawiła nas stad wróbli. Ja jeszcze pamiętam z dzieciństwa stada wróbli, ale teraz zobaczenie choćby kilku naraz to już sensacja. Jakoś mi tak źle z tym faktem. Nie podoba mi się perspektywa świata bez wróbli.

Częściowo dlatego, a częściowo z powodu takiej sobie ot, letniej fantazji, wykończyłam złoceniem z wróblem  pewien zgrabny i bardzo udany notes. To ten mój ulubiony format oberżniętego do kwadratu zeszytu A5 – najnajlepszy i najwygodniejszy, jaki znam. Ma piękne, kremowe kartki 120 g, wyklejkę w indyjski wzór i satynową zakładkę. Oprawa jest z mojego malowanego płótna – i znowuż fotografia z jakiegoś powodu pokazuje ten kolor jako bardziej niebieski, niż morski, ja tego nie rozumiem 🙂 Ale jest bardzo ładna i złocenie ślicznie wyszło na tym materiale.

Jedno, co mnie trochę martwi, to fakt, że złoto z wróblem tak średnio idą w parze. Pewnie lepiej byłoby użyć kolorowej folii w  – bo ja wiem – popielatym albo brązowym kolorze. Ale może nie, może wróblowi należy się taka bardziej ozdobna forma, skoro w naszych zaroślach przestał już być pospolitym gościem, a zaczął – rzadkim ptakiem?…