Zmodyfikowałam nieco miniaturowe książeczki przeznaczone na kolczyki. Żeby zredukować wagę, zrezygnowałam z szycia – klejona nić jednak trochę waży – i dobrałam materiały tak, żeby było lżej, i w ogóle zrobiłam notesiki-kolczyki odrobinę cieńsze.
Wydaje mi się, że nie ma co robić ich mniejszych. 2,2-2,4 cm to jest chyba dobra wielkość, bo na mniejszych już niewidoczne byłyby detale. Zdobienie też trzeba stosować z umiarem.
Ogólny efekt jest całkiem fajny i myślę, że to są dobre tropy. Dalsze eksperymenty z całą pewnością nastąpią, a na razie niechże pokażę najnowsze cztery pary (dostępne na Decobazaar).
Od razu powiem, że to jest notes barrrdzo wypracowany i moim zdaniem udany. Tak to jakoś wychodzi, że ciekawa osoba plus dobre hasło dają razem dobry notes. Zamówienie było zdecydowanie od ciekawej osoby, a hasło streściłabym: czacha, ale optymistyczna i kobieca.
No dobrze.
Po pierwsze, potrzebowałam różowego płótna, a mój ulubiony sklep nie chciał mi go sprzedać, więc je sobie zrobiłam – gruntując barwionym klajstrem płótno i je potem gładząc.
Po drugie, narysowałam większą ilość bardziej umownych czaszek, kości i żeberek, tudzież tą samą kreską – kwiatki, kropki i serduszka, pomalowałam odcieniami różowego i żółtego i stworzyłam z nich pędzel do GIMPa, a następnie – deseń do wyklejki.
Po trzecie, narysowałam najpierw jakieś dwanaście różnych realistycznych czaszek na papierze, potem trzy z nich przerysowałam na folię do wyboru i wreszcie wybrałam jedną do złocenia.
I wreszcie papier – miał być w kratkę, ale też i trochę gładkiego, no to zszyłam.
No i kobieco wyszło i bardzo optymistycznie! Różowo-karmelowa płócienna okładka ze złoconą czachą i wstawką z mojego własnego papieru klajstrowego w kolorze ciemnego różu, wyklejka ciemnożółta w czaszkowo-kwiecisty deseń, a to wszystko w różowym kartoniku. Uważam, że to jeden z moich ładniejszych notesów!
Dostałam zamówienie na notes – zamówienie tym milsze, że przy okazji odkryłyśmy z zamawiającą wspólne korzenie w fandomie, czyli słynne forum Mirriel. Wykonałam dla niej dwa notesy, z których każdy jest zupełnie inny, a z każdego miałam ogromnie wiele przyjemności.
Pierwszy był prezentem dla przyjaciółki, która jest właścicielką przepięknych kotów, więc zamówienie było na notes koci. Zaproponowałam, że może uda się zrobić notes w TE KONKRETNE koty! (no co mi szkodziło, najwyżej bym nie dała rady). Zasiadłam więc do rysowania, wyciągnęłam akwarele, kredki i tusz i… i okazało się, że pierwszy ze sportretowanych kotów jest absolutnie dziko fotogeniczny i rysowanie go jest przyjemnością.
Potem zabrałam się za drugiego, który jest znowuż kwintesencją kociości: bure, pasiaste futerko jest rysunkową enigmą, napisaną chyba jakimś szyfrem albo co, w każdym razie umordował mnie jak nie wiem i poprawiałam go tyle razy, że obawiałam się że przebiję papier 🙂 Ale poradziłam sobie i z nim:
Tu kicik jeszcze przed ostatecznym poprawieniem pyszczka, więc spogląda trochę z przekąsem
No i w końcu sam notes! Notes miał być trochę gładki, trochę w kratkę (i jest). Znowu użyłam również papierów klajstrowych, a całość zapakowałam w etui w srebrzyste liście.
Wszystko dostało jeszcze wstążeczkę i pofrunęło paczkomatem, o czym wspominam dlatego, że w przeciwieństwie do drugiego notesu udało się to uczynić bez żadnych wybuchów 🙂
I znowu przerabiałam stary notes. Problem z nim był taki, że barwienie brzegów okazało się dla akurat tego notesu Zupełnie Nieodpowiednie, więc wyprułam go z okładki, przycięłam i oprawiłam na nowo.
Tym razem wykorzystałam jako wyklejkę mój własny papier klajstrowy w rybki, a na okładkę – papier Pepin, także w rybki (i koralowce). Żeby nie było tak z zakładkami i z zakładkami, dla odmiany zrobiłam wersję wiązaną na wstążeczki (bardzo to lubię). Z dodatkiem grzbietu (kawałeczek tapety z łowów w markecie budowlanym) w piękny wzór zrobił się z tego przyjemny, morski notes, jak tęsknota za latem normalnie.
Jedna z miniaturowych książeczek nadała mi się idealnie, żeby wykorzystać arkusik (no, kawałek arkusika) pięknego papieru origami, jaki kiedyś dostałam. Był za mały na oprawianie notesu w normalnej wielkości, ale do miniaturki nadaje się idealnie.
Jestem wielką miłośniczką Totoro – tej niewzruszonej, mocnej pogody wobec ludzkich dramatów. W ogóle, mimo zdecydowanego braku entuzjazmu dla mangowego stylu, wielbię filmy Miyazakiego dla studia Ghibli za ich mądrość i głębię, i tę pewną, jakby to określić – czystość.
Jak więc miałabym się nie cieszyć z możliwości oprawienia czegoś w papier z Totoro? Choćby takiej miniaturki właśnie.
Kartki ma czarne. Okładkę też czarną (plus złota zakładka i kapitałki). Okładka na dodatek jest z płótna z odzysku, a więc trochę wytartego i to wygląda jeszcze bardziej Mrhocznie. Na okładce jest czacha. Od dawna chciałam na tym notesie wyzłocić czachę, ale leżał tak samotny i opuszczony, aż została mi z innego projektu (o którym wkrótce) folia z wyrysowanymi czachami i aż się prosiło, żeby jedną z nich wykorzystać właśnie do tego notesiku.
Wyklejka jest w pawie pióra, i nie jest to przypadek, albowiem nawiązuje do postaci nekromanty z jednej z moich ukochanych gier – Dragon Age Inkwizycja. Nekromanta jest czarujący, a na mój notesik zapewne spojrzałby raczej z rozbawieniem – podejrzewam, że to ten typ, co do pisania używałby najdelikatniejszego welinu, chlapiąc po nim winem.
Niemniej jednak, notesik jest Mrhoczny i całkiem przyjemny. Potraktowałam go bardziej jako pewną zabawę niż serio notes, ale wcale nie wygląda źle. O taki jest:
Nie ma co pisać. Nie ma co mówić. Te dwie mają 1,5 cm długości.
Granatowa była pierwsza i to niestety widać – źle odmierzyłam okładkę i trochę za bardzo wystaje.
Albo może i nie widać?
Ale czerwona jest bardzo w porządku. A z czego jestem chyba najbardziej zadowolona, to z tego, że mój patent na uszko zaginane wzdłuż grzbietu sprawdza się i w tych malusieńkich bardzo dobrze.
Co tu dużo mówić. Miniaturki się fantastycznie robi. Mają przyjemnie różnorodne zastosowania – zawieszki, naszyjniki, breloki, ozdoby choinkowe, kolczyki, wreszcie – wyjątkowo dyskretne notatniczki 🙂 Poza tym cieszy się moje oszczędne i lubiące recykling serce, gdy mogę wykorzystać resztki papierów, ścinki kartonów i ostatki płócien.
Nie ma się tu co zgrywać, nie ma co udawać, ten notes został oprawiony w tapetę, której całkowicie legalny odcinek długości około czterdziestu centymetrów ucięłam sobie w sklepie Leroy Merlin.
Co tu dużo mówić, spodobała mi się ona bardzo. Akwarelowe wierzbowe listki w sympatycznych odcieniach indygo, na białym tle, no naprawdę bardzo ładne. Dodałam do tego jeszcze grzbiet z ciemnoniebieskiego płótna, jasnoniebieską wyklejkę i zakładkę i wszystko to poszło na bloczek z kartek w kratkę, który pozyskałam jakiś czas temu, wybebeszając przeohydny notesik w disneyowskie Auta. Uważam, że bloczek na tym jednakowoż skorzystał.
Na płóciennym grzbiecie wyzłociłam folią wzory z podłużnych listków, pasujące do tapety. I powstał absolutnie przesympatyczny, nieduży, subtelny notesik A6, i te listki, no naprawdę, są fantastyczne.
Jest to jeden z papierów, o których kiedyś już wspominałam – tych, które mi leżą i leżą, bo są za ładne, żeby je wykorzystać do czegoś tak trywialnego jak fizyczne obiekty użytkowe 🙂 No, oczywiście do czasu, bo w końcu na każdy piękny papier przyjdzie jego pora.
Ten mi się wyraźnie prosił o coś schludnego, jasnego i sympatycznego – żadnych dramatów ani końców świata, tego mamy jakby obecnie aż nadto dookoła i człowiek próbuje przynajmniej we własnym warsztacie stworzyć coś optymistycznego. Wybrałam więc jasną okładzinę na grzbiet (śliczna faktura grubej tkaniny) i ten wesoły papier w kwiatki. Dodałam do tego czerwone kapitałki i zakładkę, żeby nawiązać do czerwonych elementów wzoru. I wobec tego już nie cudowałam z wyklejką – wybrałam na nią szary, gruby i piękny papier, który mi służy już od dawna do tylu rzeczy.
Na styku papieru i okleiny na okładce dodałam trochę bieli – tuszem – albowiem odczułam natchnienie, że jeśli się to rozjaśni jeszcze bardziej, to efekt będzie jeszcze bardziej świeży i miły. I słusznie – uważam, że wyszło właśnie tak.