Gałązeczka

Gdyby przypadkiem z jakiegoś powodu pozostawało to jeszcze niezadeklarowane, deklaruję: uwielbiam rysować gałązki. Jak nie wiem, co bym to sobie narysowała, rysuję gałązki (i pnącza, i ciernie, takie różne). A jednak, biorąc to pod uwagę, motyw gałązki wciąż nie jest dostatecznie reprezentowany w moich notesach.

Pora to poprawić.

Ten notes jest… mmmm…. mmmmmm… tylko go pogłaszczcie (ahahaha, nie możecie, a ja mogę, ale oczywiście kto go sobie nabędzie, ten też będzie mógł). Oprawiony w naturalną skórę, zrobiony z kremowego i brzoskwiniowego papieru, lekko sztywnego, z piękną wyklejką w arabeskę.

I na okładce ma gałązkę, w ramce taką.

Najpierw powstała ramka, bo mi się bardzo w ogóle podobają ślepe tłoczenia (ślepe, czyli takie bez złoceń, po prostu zagłębienia w skórze). A potem gałązka, z owockami, ponieważ odkryłam, że piękne, okrągłe zagłębienia tłoczy w skórze… moje szpejo do rzeźbienia w FIMO. Mam nadzieję, że go sobie nie zniszczę tym rozgrzewaniem.

Nie wiem jak komu, ale mnie się ta okładka strasznie podoba. Na takiej nieroślinnie wyprawianej skórze tłoczenie nigdy nie będzie takie czyste ani głębokie jak na roślinnej, ale efekt jest za to bardzo delikatny i wręcz poetyczny.

Z ogródka alienów

Ten notes jest w środku zupełnie normalny – sztywny, biały papier i czarna wyklejka w srebrne, kropkowane kwiatki. Tył też ma względnie normalny, w sztucznej skórce z pewnej torebki. A z przodu jest haft, niby że w kwiatki. Ale to są takie alienowe kwiatki . Haftowałam je sobie w czasie przyjemnego spotkania z przyjaciółkami, stąd ich lekko abstrakcyjne kształty. Czasem fajniej wychodzą hafty cieniutkimi nićmi, ale do tych ewidentnie pasuje gruba, kolorowa mulina. Powstał z tego bardzo przyjemny, nieduży obrazeczek i jeszcze przyjemniejszy notes.

Trochę się bałam klejenia tego haftowanego płótna, bo zawsze jest to ryzyko, że się klej przesączy albo haft będzie wystawał gdzieś nieładnie, ale po bardzo delikatnym nałożeniu kleju pędzlem jakoś to poszło, nic nie przeciekło, nic nie odstaje, a wygląda tak:

Jest dostępny na Decobazaar, gdyby ktoś chciał alienowe kwiatki mieć dla siebie, razem z miłą atmosferą z tamtego popołudnia 🙂

Smok i gryf

Nie robiłam dotąd zbyt wielu notesów oprawionych w skórę. Z kilku powodów – skóra nie jest tania, to po pierwsze. Po drugie, wymaga sporo pracy i jeśli ktoś specjalnie nie chce skórzanej oprawy, to człowiek roztropny na ochotnika się nie zgłasza.

Niemniej jednak miałam okazję niedawno pracować właśnie nad skórą, i to taką, która wymagała ścienienia. Polega to na zestruganiu specjalnym nożem spodniej warstwy skóry, przynajmniej zaś na brzegach i w miejscach, gdzie płat skóry będzie się zginać.

Rany, jaka to jest robota! Nie bez powodu ludzie kupują skóry ścieniane maszynowo. Nie zmienia to jednak faktu, że zajęcie jest… dziwnie satysfakcjonujące. Człowiek zgarnia ze stołu te garście skórzanych farfocli i widzi elegancko wykończoną skórę i to jest naprawdę znakomite uczucie, a w szorowaniu ostrzem po skórze też jest element katartyczny.

Poza tym w ogóle to był notes wymagający sporo pracy i dający niemało satysfakcji. Sam emblemat wyzłocony na okładce zajął mi całe godziny rysowania (a przedtem studiowania gryfów i smoków), były go też trzy wersje. Szycia było co niemiara, oprawa to już wiadomo – no ale ostatecznie wyszło coś takiego:

Smoczo wygląda

Westchnę sobie… (wklej wzdychanie).

Smoki, cóż. Smoki są stałym motywem w moich notesach, ale czy to tak bardzo źle? Ten smok zalągł się nieśmiało na skórkowej oprawce całkiem zgrabnego notesu. Pierwszy raz oprawiałam w taką cieniutką skórkę (tu podziękowania dla Prawdziwego Introligatora, który mi ją dał) i na pewno w przyszłości wyjdzie mi to lepiej, ale nawet teraz uważam, że wcale źle nie jest. Żeby wszystko było lekkie do noszenia, oprawkę wybrałam półmiękką – w skórce powinna być dostatecznie mocna.

I na tej to skórce na dodatek znowu ośmieliłam się wyzłocić motyw złotą folią na gorąco. Oj, pięknie to wychodzi, jak się oczywiście, do licha, nie przyciśnie za mocno.W dwóch miejscach przycisnęłam trochę za mocno, niestety. No ale smok jest, złocisty jak się patrzy. Wygląda zza ozdobnej kreseczki trochę nieśmiało, ale może się przestraszył wypalarki?

W środku notesu też są ciekawe rzeczy. Jest z dwóch rodzajów papieru – gładkiego, 120 g i zwykłego kancelaryjnego w kratkę. Trochę to stwarza problemów przy klejeniu i przycinaniu, ale dla mnie to już nie jest kłopot – wyszło bardzo ładnie. Wyklejkę ma w kolorze khaki, albowiem założenie jest takie, że miał to być notes Męski. Bardzo. Myślę, że nie ma nic bardziej męskiego, niż zestawienie skóry i khaki, a przynajmniej nie w notesach, i jestem kontenta z efektu.

Którego może nie widać tak do końca, do licha, bo przy robieniu zdjęć potwornie wiało. Ledwie coś ustawiłam, a zaraz poryw wichrzyska mi przewracał, odchylał, wykrzywiał albo łopotał różnymi częściami – no zgroza. Mam jednak nadzieję, że widać przynajmniej po części, że to przyjemny jest notes, funkcjonalny, lekki i bardzo miły w dotyku (ach, ta skórka! nb wiedziałam o oprawianiu w skórkę, wydawało mi się, dostatecznie dużo, ale że się ją kremem nawilża, tegom wcześniej nie wiedziała i powiedział mi to dopiero Prawdziwy Introligator!).

Solidna cegła

jest z tego notesu. Ma dłuuuugą historię. Uszyłam blok tego draństwa wieki temu i uznałam, że nie umiem za nic tak przyciąć podobnie grubego bloku ręcznie, żeby nie wyszło krzywo. Odłożyłam zatem gotowy blok i czekał on na zmiłowanie chyba z półtora roku. Co widać choćby po tym, że wyklejkę ma jeszcze z dawno już wykończonych chińskich papierów.

Przez półtora roku człowiek się jednak nauczy tego i owego, i przycięcie bloku nożem o dwa milimetry stało się jak najbardziej realne. Noooo… może z małą poprawką. No ale.

Chwyciłam zatem za kawał skóry. Niestety, nie miałam jeszcze noża do ścieniania skór (teraz już mam, i jak mi tylko medycyna pozwoli, naostrzę i się rzucę 🙂 ), ale dostałam w prezencie siatkę bardzo ładnych i dużych kawałków skóry. Więc, niezupełnie fachowo, ale z bardzo przyjemnym efekem, użyłam tego, co miałam.

O, proszę. Ma to chyba ze dwieście albo i więcej kartek standardowego papieru 80g, twardą, skórzaną oprawę i jeszcze w dodatku zakładkę vintage – wydłubaną w mojej dawnej bibliotece z pudła z makulaturą.

 

Zamszowy i zamkowy

notes w moim ulubionym, jasnobrązowym, mięciutkim zamszu (ach, nie kończ się, nie kończ, skórko prześliczna).

Jest nieco mniejszy od formatu zeszytowego, w kratkę (tak, z tych właśnie szpitalnych bloków!), niezbyt gruby. Wyklejkę ma wzorzystą, ze złotymi elementami, a na okładce – złoty zamek, wycięty w grubej tekturze. Czarne linie są pociągnięte czarnym tuszem, a wszystko lekko polakierowane. Zamek jest całkiem wypukły – zrobiłam coś w rodzaju tekturowej płaskorzeźbki 🙂

Nie wkleiłam mu zakładki, ale w tej chwili nijak nie umiem sobie przypomnieć, czy to był zamysł, czy przypadek. Wydaje mi się, że jestem bardziej skłonna do pomijania zakładek w notesach w kratkę…