Wąże

Muszę przyznać, że kupiłam sobie koszulkę z nadrukiem, nawiązującym do ukraińskiej Wyspy Węży, ze słynnym cytatem zaadresowanym do rosyjskiego statku. Hehe. Tematyka węży jest w każdym razie dość aktualna w mojej głowie, więc nie zmartwiłam się wcale a wcale wyzwaniem: notes w wąże!

Myślałam początkowo o wycinaniu węży z różnych papierów, ale potem stwierdziłam, że tu się nie ma co rozmydlać: wąże muszą być wyraziste. Czarnym tuszem na jasnym papierze. Co do jasnego papieru, mam wciąż trochę tego prześlicznego, żółtego, no, może odrobinkę go nadużywam, ale w ogóle mi nie żal że tak jest. Rysunek tuszem wyszedł całkiem przyzwoicie – trochę stylizowane, ale jednak rozpoznawalne wąże wiją się na nim i pokazują łuski, jęzory i kły. Wydrukowałam ten rysunek i na okładkę, i na wyklejki. Na okładkę musiałam użyć dwóch osobnych kartek, odpowiednio dociętych, bo inaczej mi to jakoś tak brzydko wychodziło. Do tego grzbiet płócienny – z pięknego, morskiego koloru zrecyklingowanego płótna ze starej oprawy. I złota wstążeczka.

Wydrukowane obrazki oczywiście jeszcze ręcznie podlawowałam różnymi materiałami. Do tego zrobiłam jeszcze odpowiednią kartkę – niestety, nie mam jej na fotografii – i komplet był gotowy. Uważam, że naprawdę fajny! Jakoś tak mi te żółte ostatnio dobrze leżą, no nie wiem. A wąże bardzo się przyjemnie rysuje i na pewno jeszcze nieraz to zrobię.

24 akity

Nie wiem, jak to się stało, ale ostatnimi czasy zdarzyło mi się rysowanie naprawdę zdumiewającej ilości psów.

Jako odwieczna kociara, raczej odlegle życzliwa psom, wcale nie mam z tym tak łatwo! Inaczej się jednak rysuje zwierza, którego się na co dzień głaszcze, rozpieszcza, i który człowieka miłośnie dławi o czwartej trzydzieści, niż takiego, którego się co najwyżej po sąsiedzkiej znajomości pogłaszcze albo się da entuzjastycznie obszczekać.

Niemniej jednak, tak mi wyszło, że tych psów się trochę już nazbierało. Jednakże nie takich! Karteczka z podziękowaniem miała albowiem zawierać portret akity. Piękne są to psy, nie da się zaprzeczyć! Akita inu jest dużym psem, puchatym jak nie wiem i z okrągłą głową, uszy ma normalnie jak niedźwiedź, i piękne kolory, które człowiek chętnie by widział w swoim latte.

I weź tu człowieku narysuj coś takiego.

Skończyło się na tym, że robiąc tę kartkę zarysowałam wpierw akitami całe stronice. Szkice ołówkowe, akwarelowe maźnięcia, próby tuszem… Potem to wszystko policzyłam i wyszło, że narysowałam ich dwadzieścia cztery.

Ale się opłaciło, bo kartka wyszła bardzo w porządku! Taka w sam raz na koniec lata, jasna i pogodna. Użyłam mnóstwa pięknych papierów, w tym mojego klajstrowego, a gotową kartkę swoim zwyczajem podrasowałam jeszcze trochę tuszami. Do tego wykaligrafowane na złoto „dziękuję”, odpowiedniego koloru zwariowana koperta, i już jest, o proszę, taka kartka:

Fantastyczne rośliny i jak je znaleźć

Plewienie ogrodu jest bardzo przyjemnym zajęciem. Wprawdzie muszę to robić w rękawiczkach, maseczce i kapeluszu, uważać na słońce i w ogóle zachowywać liczne nudne środki ostrożności, ale bardzo, bardzo lubię plewić. Na pewno mi to dobrze robi – zaraz się człowiek wzmocni, jak tak sobie powyrywa chwasty i poprzekopuje ziemię.

Poza tym – lubię rośliny od zawsze. Chwasty też, właściwie, wyłączając obmierzły podagrycznik, bo ze wszystkim innym jakoś się idzie dogadać. I lubię też rośliny fikcyjne. Takie, które mi pokazują – w filmach i w grach – i takie, które muszę sobie sama wyobrazić; takie, które są zupełnie zmyślone, i takie, które są nieprawdziwymi odmianami znanych mi gatunków prawdziwych; takie, które tylko udają fikcyjne, a tak naprawdę są pospolitymi roślinami w realu, i takie, które udają te znane, a są kosmicznie odmienne. I pomyślałam sobie, że mogłabym sobie narysować trochę fantastycznych roślin – a potem, że nie zaszkodziłoby też je podkolorować – i tak się zrobił cały projekt.

Poniżej załączam obrazki – w wersji czarno-białej i kolorowej – które na razie popełniłam (i wrzuciłam już na swojego tumblra, gdzie nie przestaje mnie zadziwiać, które z nich zyskują dziką popularność, a które sobie kwitną w kątku skromnie 🙂 ).

Ale przynajmniej rysuję

Niestety, szpital nie warsztat – ale papier i farby mieszczą się bez problemu na izolatkowym stoliku.

O, tak sobie maluję. Bardzo mnie to cieszy, bo chemia najwyraźniej wywiera, ekhem, nieprzewidziane wpływy na to, jak pracuje ręka… A zapewne też i głowa. Śmiałyśmy się z Mamą, że powinnam jak ten Witkacy o peyotlu podpisywać: winkrystyna, zastrzyki na płytki.

Jak widać, wszędzie jest szansa na zrobienie, przynajmniej, eksperymentów.

enklawa

WP_20170216_10_33_41_Pro

WP_20170214_10_29_38_Pro