Kalejdoskopy

Ten papier jest ciekawy: ma wzór jakby z kalejdoskopu, ale podczas gdy normalnie kalejdoskop kojarzy się człowiekowi raczej z żywymi kolorami, tu mamy stonowane barwy, spokojną tonację. A do tego wzór jest… no sama nie wiem, czy bardziej organiczny, czy bardziej mechaniczny. Czy nie ciekawa sprzeczność?

Trzeba było więc do niego głębokiej czerni jako tła. Tak mi się coś wydawało. A ponieważ właśnie przyszły moje piękne płótna z miłej hurtowni, która nie miała problemu z moim detalicznym bardzo zamówieniem, mogłam jedno z nich, przepięknie czarne, wykorzystać do okładki.

W środku jest pragmatyczna krateczka, ale tym bardziej mi to jakoś tak pasuje. Wyobrażam sobie Użytkownika – człowieka praktycznego i logicznie myślącego, który jednakże lubi sobie czasem spojrzeć na to, jak geometryczne odwzorowania potrafią stworzyć wzory niepokojące i pełne fantazji. Albo przeciwnie, Użytkownika – rozwichrzonego, wolnego ducha, który pragmatyczną krateczkę znieść może tylko pod warunkiem, że towarzyszyć jej będą różne dziwności.

Albo po prostu kogoś, kto chce mieć ładny notes w kratkę. Bo jest ładny, prawda?

Kamieniście

Kamyczki są interesującą fakturą, ale tapeta w kamyczki nie do wszystkiego się nadaje. Zestawianie jej ze wzorami jest ryzykowne, bo łatwo o jakieś wulgarne efekty 🙂 A przyznam, że wzory i ja to nie zawsze my, muszę do wzorów podchodzić ostrożnie i niechętnie je łączę zbyt śmiało.

Ale kamyczki plus ciemnoniebieskie płótno to zupełnie inna historia, a już szczególnie połączone złoconymi kreskami. Strasznie udane są te kreski i cieszę się nimi jak dziecko.

Notes był kiedyś zupełnie innym notesem, ale ładniej go przycięłam, zmieniłam kapitałki i wyklejki (na delikatnie szare, z kreską złoconą, żeby pasowała do okładki) i teraz jest naprawdę przyjemny. Szczególnie że okładzina jest bardzo miła w dotyku, taka ciepła – zupełnie się tego człowiek nie spodziewa po kamyczkach.

Całkowita zmiana

Zrobiłam kiedyś notes w kratkę. Na moje ówczesne możliwości wcale nie był zły, ale teraz mnie drażnił przeokropnie, jak tylko widziałam jego grubaśne wykończenie grzbietu i inne tam toporne szczegóły.

O, to ten był.

Wczoraj straciłam więc do niego całkowicie cierpliwość i, bardzo katartycznie, podarłam go na kawałki.

Oczywiście takie, które następnie mogłabym na nowo wykorzystać.

Miał bardzo ładny bloczek, ale przycięłam go po parę milimetrów z każdej strony, bo umiem teraz ładniej. Miał całkiem okej tekturki i inne flaki. Wyklejki wycięłam, płótno zdarłam, złapałam za inne stare płótno zdarte z innej oprawy i dwa kawałki pięknego papieru, wyklejkę tym razem zrobiłam ze sztywnego papieru koloru toffi…

Potem parę godzin w prasie…

A potem chwyciłam się jeszcze za kolbę i ozdobiłam oprawę cieniutkimi, złotymi kreseczkami.

Czy w nowej szacie nie jest o wiele ładniejszy?… Czy się nie nauczyłam niemało, a poza tym, czy nie widać po nim, że mam już z powrotem całkiem sprawne ręce? Jak dla mnie, same powody do zadowolenia.