Z sympatią przeze mnie obserwowany na tumblrze i instagramie introligator Buildingbooks ogłosił czas jakiś temu wyzwanie: zrobić książkę – oprawioną tak jak zwykle, o co najmniej stu kartkach, lecz nie przekraczającej 2,5 cm w największym wymiarze.
Zachwycona, zabrałam się do roboty. Co tu właściwie pisać – zdjęcia nie są może wybitne, ale za to dostatecznie wymownie pokazują, jakie to jest do diaska MALUTKIE 🙂
Ale ponieważ była to poniekąd ostatnia rzecz, jaką mogłam zrobić przed pójściem do szpitala, to oczywiście ją zrobiłam. Użyłam bardzo cienkiego papieru, żeby w ogóle się dało to jakoś poskładać. Wybrałam najwęższą wstążeczkę na zakładkę. Próbkę skórkopodobnej okleiny introligatorskiej z targów książki wykorzystałam do obłożenia okładki z twardej tekturki. Najwięcej problemu miałam z kapitałkami – musiały być nie za grube, ale też i nie za cienkie, szyć się nie odważyłam, więc w końcu użyłam tkanej tasiemki.
I efekty są takie:
Takich małych NIE MA!