No bo tak. W środku jest taki krzepki blok kartek w jasnopopielatym kolorze. Są wyszlifowane dremelkiem na równo, ale kiziato, to znaczy dość grubym papierem ściernym 🙂 Następnie wyklejki i grzbiet – z mięciutkiej, czerwonej okładziny, jak skórkowe buciki, czerwone, do tańca, albo coś takiego. Potem okładka, w papierze – białym, w bukiety kwiatów, niby indyjski wzór, ale nieoczekiwanie wyszedł jakoś tak w stylu Krakowiacy i Górale.
I jeszcze wstążki!
Nie dość, że zakładki (czerwone) są dwie, to jeszcze mi było mało i wkleiłam dodatkowe dwie, do wiązania na kokardkę.
Efekt jest taki, że notes zaraz powinien zapiszczeć „Iiiiiiiiiiii!”, zatupać i odtańczyć taniec ludowy. Z przeproszeniem.
Naprawdę to wszystko wyszło zupełnym przypadkiem. Słowo.
W bonusie – też bardzo hoża czarna Furria, współpracująca dzisiaj ze mną pilnie przy wszelkich pracach polowych: