Gorączka złota

Dostałam niedawno w prezencie (dziękuję!) folię do złocenia. Dostałam niedawno w prezencie (dziękuję!) wypalarkę. I muszę wyznać, że nawet biorąc pod uwagę moją wątpliwą jeszcze precyzję w rękach – zaskoczyło. Zaskoczyło jak diabli.

Jak mi się to nieziemsko podoba! Bierze sobie człowiek takie szpejo, a ono tak cudownie działa, i w ogóle! Już malowanie metalicznymi tuszami sprawia mi wielką przyjemność, ale to złocenie! Och, to złocenie, to jest inny poziom frajdy. I już nawet jeden notesik, nie powiem, ozdobiłam złoconym rysunkiem, ale entuzjazm poniósł mnie tak bardzo, że pominęłam jedną dość ważną linię. Zanim zrobię zdjęcia, to chyba jednak tak trochę, no wiecie, poprawię to odręcznie.

Ale niech to, jak strasznie fajnie się te złocenia robi! Jestem oczarowana.

Niestety, widzę, że przerwa w pracy nie wychodzi człowiekowi na zdrowie. Te dwa malutkie notesiki, które zrobiłam, nijak nie dorastają do standardów sprzed szpitala. Ale nie mam już cierpliwości tak zupełnie nic nie robić i nawet skręciłam – tylko na jedną brutalną sesyjkę w towarzystwie podejrzanie entuzjastycznych synów – jeszcze jeden cudowny prezent, jaki dostałam na czterdzieste urodziny w lutym, mianowicie moją piękną gilotynę, i z zachwytem oberżnęłam kilka bloczków pięknego, popielatego papieru i jeden taki, co już myślałam, że zmarnowałam beznadziejnym przycinaniem dawno temu. I co? I okazało się, że bloczek ma się świetnie i będzie z niego jeszcze pewnie sympatyczny notes!

Przedmioty same mnie zachęcają, żebym się odważyła, jak nic.