Białe frezje

To nie jest oczywisty kwiat, żeby go tak naprawdę lubić. Frezje się kojarzą z grzeczną wiązanką, w której robią za pachnące uzupełnienie. Ale pewnego razu, będzie może ze dwadzieścia lat temu, zobaczyłam kiedyś na targu frezje w ogromnych pękach, zdumiewająco niedrogie w porównaniu do kwiaciarnianych pojedynczych gałązek. I, ponieważ wybierałam się właśnie do babci na imieniny, kupiłam taki wielki pęk, i potem przez całą drogę żałowałam, że będę musiała się z nim rozstać :). Pomijając to, że pachniały na cały tramwaj – wszystkie głowy się obracały – to emanowały takim subtelnym wdziękiem, wyglądały tak uroczo bez żadnych ozdób ani innych kwiatów, że od tej pory zagościły na stale wśród najulubieńszych moich kwiatów – obok konwalii, piwonii, jaśminu, przebiśniegów…

I są bezsprzecznie eleganckie, co spowodowało, że musiałam pewnego razu koniecznie użyć ich jako wzoru wyklejki do notesu w zamyśle eleganckiego. Problem w tym, że drukarki używamy w domu wszyscy razem z kilku komputerów, więc moje bladoróżowe kartki na wyklejki zostały niechcący wciągnięte już nie pamiętam na jaki to wydruk szkolny któregoś z oburzonych synów, a moje frezje wydrukowały się na białym papierze ogólnym. Oczywiście wydrukowałam na różowo po raz drugi, ale wydruku na białym nie wyrzucałam. I proszę! Wykorzystałam tę pomyłkę w tym oto przyjemnym notesie. Grzbiet ma w czarnej okleinie odzyskanej z mężowskiego firmowego kalendarza, resztę – w okleinie bieluśkiej. Wyklejki są, jako się rzekło, biało-czarne, a papier – popielaty. Do tego biała zakładka w czarne kropki i całość jest bardzo smaczna.

Tak, jakby w monochromatycznej zimie człowiek zatęsknił sobie za zapachem frezji.