– ach, no bo tak czułam, że ta zielona okładka dużego notesu z ostatnich już składek starego komputerowego papieru potrzebuje czegoś sympatycznego. Na przykład cytrynowego smoka, który zanurzył łapki w wyklejce albo grzbiecie i zostały mu srebrne.
Smok jest z fimo, podmalowany lakierem i tuszem, i mam dla niego wiele życzliwości. Oczywiście to typowe, że chciałam sympatycznie, więc mogłam zupełnie spokojnie zabrać się za dzierganie przerażającej, ziejącej ogniem bestii, bo i tak wiedziałam, że w moim wykonaniu będzie milusia i bezpieczna dla dzieci przedszkolnych. Do licha.
– zostały mniejsze kawałki pięknych papierów i zrobiłam notesik. Jest nieduży, ale całkiem zgrabny. Niedawno zakupiłam kilka ryz sztywniejszego papieru – czarnego i białego, 170 i 180 g., więc można sobie nawet i malować na nim. Sęk w tym, że taki gruby papier wymaga jednak – tak mi się wydaje – raczej większego formatu, powiedzmy – zeszytowego co najmniej. Więc większość notesów jest ostatnio właśnie taka.
Ale czasem zostają mniejsze bloczki i może znajdą zastosowanie w jakiejś torebce obok samotnego markera i flamastra – tym bardziej, że fimowy kwiat na okładce, z dodaną znaną nam już świecącą masą oraz trzema szkiełkami, sam w sobie się całkiem ładnie prezentuje.
– w każdym razie tak zwykle bywa z większością notesów, jak wynika z mojego doświadczenia 🙂
Wprawdzie od czasu postępującego efekciarstwa i spłycenia serialu nie jestem już tak na bieżąco, ale „Doctor Who” zawsze zostanie dla mnie czymś istotnym, nie da się ukryć. Cudowna mieszanina absurdu, błyskotliwości, kiczu i emocji, jaką poznałam dzięki Dziewiątemu i Dziesiątemu Doktorowi to estetyka jedyna w swoim rodzaju – i po prostu zawsze mi serce drgnie na widok niebieskiego światełka śrubokrętu sonicznego i rzężenia TARDIS.
I od czasu do czasu i na moich notesach wyląduje niebieska budka policyjna, bo czemu nie.
– czyli jakoś tak mnie naszło na mrocznych czarodziejów. Jeden z tych notesów ma wręcz czarne kartki! Bardzo, bardzo mroczne.
No ale na fali baśniowych nastrojów wszystko pasuje; a mroczni magowie to jest coś, co bardzo się przyjemnie modeluje z fimo. Te fałdy i powiewające szmaty to cieniusieńko rozwałkowana masa, potem układana starannie przy użyciu rozmaitych narzędzi. Wydaje mi się, że wyszło to wszystko całkiem ładnie.
– bo czasem się człowiek poczuje tak, jakby należało w trybie natychmiastowym napalić w piecu, zaparzyć dzbanek dobrej herbaty i poświęcić się podstawowej czynności definiującej człowieczeństwo: snuciu opowieści. Prawda?
A oczywiście z tym się natychmiast kojarzą baśnie, a z baśniami – określona symbolika i estetyka. Tak się składa, że mnie z baśniami akurat w tej chwili kojarzy się książka z dzieciństwa: „Apolejka i jej osiołek” Marii Kruger, z ilustracjami Zdzisława Witwickiego.
Tak sobie o tej wdzięcznej książeczce myślałam, i myślałam, i w końcu ręce mi same jakoś tak skręciły w stronę tych okrągłych drzewek z narysowanymi pniami, i zrobił się baśniowy zamek na notes o morskim kolorze.
A ornament z drugiego notesu jest jakiś, do licha, pechowy. Zrobiłam go bardzo dawno temu i próbowałam dopasować już chyba do dwóch pudełek i notesu, i za każdym razem coś się takiego wydarzało, że musiałam go odłupać. A przecież jest całkiem udany, naprawdę mi się podoba. Więc spróbowałam jeszcze raz… A nuż tym razem będzie już na swoim miejscu.
– zawsze mi się podobają sytuacje, kiedy coś do siebie nie powinno w ogóle pasować, a pasuje.
Tak jak w przypadku tego małego notesu, który ma kwiatową, chińską wyklejkę – a okładkę z szarej, wytartej skórki i płótna, ozdobioną dwoma kółkami wydłubanymi z trzewi jakiegoś miksera. Albo malaksera. No w każdym razie okładka jest dość surowa w wyglądzie, a ten frywolny wzór wygląda spod spodu bezczelnie i kwiatkami macha.
No ale sprawdzałam papiery metaliczne, pasiaste, pakowe, z mżącymi wzorami – i nic do tej wyklejki nie pasowało, wszystko wyglądało jakoś tak… tępo. Mało wyraziście. I co? I chiński piękny wzór w piwonie okazał się idealny. Tak mi się przynajmniej zdaje, że to dowcipne i fajne, bo w jakiś nie do uchwycenia sposób mam wrażenie, że metalowe kółka na okładce tak się jakby kojarzą mgliście ze wzorem z wyklejki.
Już wkrótce: hafty w spadku, czyli bardzo udany eksperyment.
– oczywiście o tyle mroczne, o ile w ogóle potrafię zrobić coś mrocznego. Nie bardzo, prawdę mówiąc, potrafię. Kiedy rysuję smoki, praktycznie zawsze są sympatyczne z mordki. Potwory wychodzą mi raczej śmieszne niż straszne. I praktycznie jedyne, co mniej więcej mi wychodzi, to możliwie realistyczne szkielety i ich elementy, no bo tego się trochę nie da dosłodzić. Chyba.
Efekt jest taki, że długo się biłam z myślami, co zrobić z dwoma notesami które mają Czarrrrrrrrne Karrrrrrrtki.
Na Pyrkonie pytano mnie o takie notesy, więc stwierdziłam, że dlaczego miałabym nie spróbować? Zrobiłam na razie takie dwa, mniejszy i większy. Obydwa są z 120 g papieru (czyli jak blok techniczny), obydwa w twardej oprawie, i obydwa ozdobiłam ptaszydłową tematycznie fimową galanterią.
Bo w końcu się zdecydowałam na Mroczne Ptaszydła. Dokładnie zaś: za jedno mroczne ptaszydło i jedną czaszeczkę mrocznego ptaszydła. Co więcej, wykorzystałam do nich świecące w ciemności mroczne fimo! Zatem czaszka, jak też i oczy, szpony i dziób ptaka, są świecące 🙂
A jak mi jeszcze została wolna chwila, to zrobiłam dodatkową czaszeczkę i ona też świeci. Jeszcze nie wiem, co z nią zrobię, bo jest taka fajna, że szczerze przyznam, że normalnie bym chętnie nosiła ją sobie na łańcuszku albo coś. Zwłaszcza w ciemności.
– mam dzieci, więc mam i Pokemony… Zaczęło się podczas wakacji, kiedy na sugestię znajomej młodzieży machnęłam portrecik Pikachu na huśtawce, a teraz moje dzieci uznały, że pora, bym zrobiła im ich ulubione Pokemony z fimo.
A ponieważ moja standardowa odpowiedź na takie zapotrzebowanie brzmi: ależ czemużby nie? – to oczywiście je zrobiłam. Pragnę dodać, że Umbreon ma paski i kółka, które świecą w ciemności. A jak już zobaczyłam, jak to fajnie wygląda, to zaczęłam robić inne rzeczy świecące w ciemności, ale o tym w kolejnym wpisie 😉
to oczywiście stylizowane inicjały J. R. R. Tolkiena, te przypominające runiczny znak, którymi Tolkien podpisywał swoje ilustracje i rysunki. Są zastrzeżone przez Tolkien Estate, o ile mi wiadomo, ale zakładam, że do osobistego użytku można je wykorzystywać. A mam na to ochotę bardzo często, muszę przyznać.
no, takie to różności. Tu mi został samotny bloczek w kratkę, tu kawałek tektury, tu małe skrawki, ówdzie smętny zeszyt, z którego już ze trzy razy próbowałam zrobić notes. I zrobiłam z nich takie oto trzy sympatyczne notesy – w kolejności, od największego do najmniejszego.
Największy jest oprawiony w piękny szary papier – format zeszytowy, w kratkę, z taką „niepełną” wyklejką, tylko lekko zachodzącą na blok. Na wierzchu przykleiłam wyciętą w grubej tekturze płaską, zwiniętą, śpiącą mysz. A może szczurka, jak twierdzą moi chłopcy. Mysz (albo szczur) jest wydłubany nożem, pomalowany akrylami i polakierowany i wygląda bardzo sympatycznie
Drugi notesik też jest taki trochę nawinie, ale uważam, że jak na efekt zbierania ścinków po stole wyszedł całkiem sympatyczny – jest nieduży i poręczny, a ten złoty papier z chryzantemami – och, nie mogę odżałować, że go już zużyłam…
I w końcu ostatni, no, ten to już miał wersji ze trzy. W końcu go oprawiłam na półmiękko, zrobiłam kwiatowy wzór, przyczepiłam, kurczę, dzwoneczek, a wyklejkę zrobiłam z map. Już bardziej pomieszać się pewnie nie dało, ale mam dość tego draństwa i chciałam je już widzieć wykończone. Jakolwiek 🙂