Na kokardkę

Ten notes jest trochę inny, bo zawiązuje się go na wstążkę. Wstążka ma srebrny kolor i pasuje do zakładki, okładka jest w oprawiona w bordowy papier od Prawdziwego Introligatora (nieustająco dziękuję!), zaś kapitałki są kompletnie od czapy i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zrobić akurat takie.

Uszyty jest z białego papieru o gramaturze bloku technicznego, osobiście bardzo taką lubię.

I też jest jednym z nieozdobionych notesów inspirowanych przez naszych gości (pisałam o tym dwa wpisy temu) – może kiedyś jeszcze coś na tej okładce wyląduje, ale… wcale niekoniecznie. Widać zatem, że jest to notes będący owocem impulsów i decyzji podejmowanych z przeróżnych powodów!

Ale całość wydaje mi się ładna, a jego impulsywna proweniencja każe podejrzewać, że nada się na jakąś emocjonującą zawartość.

 

 

Festina lente

albo: jeśli się już zrobiło z entuzjazmu te 298473871 potknięć, należy zastosować autoironię!

No daaaaalej mi krzywo to wszystko wychodzi, ale w przypadku tego notesu akurat nie zmartwiłam się za bardzo. Po pierwsze, bloczek już spisywałam na straty, i uratowało go tylko dość radykalne cięcie mojej Przerażającej Gilotyny. Po drugie, no, na czymś się trzeba uczyć, więc lepiej już na bloczku, który I Tak Nie Jest Idealny. Po trzecie – no jest krzywe, ale jakoś tak mi się podoba i może po prostu zachowam go dla siebie. Bo ma te fajne czarne i białe kartki, więc się będzie dobrze rysowało, i ciekawie. Albo się może kiedyś komuś spodoba.

No więc jedyne, co mi pozostało, to do złocenia na okładce domalować upomnienie w sprawie przyspieszania rozmaitych czynności w oprawianiu, czyli czegoś, czego się nie powinno robić, i potem cisnąć między stokrotki. O, tak: