Mały, ale nie aż tak znowu mały notes

Ten notes należy do straszliwego ciągu Malutkich Notesików Zagłady, ale jest to rzecz odrobinę większa – powiedzmy, troszkę większy od pudełka od zapałek, zamiast żeby był jak mniej niż pół pudełka od zapałek. Dlatego miałam nieco więcej swobody i łatwiej było wykonać różne detale.

Uszyty jest z szerokich ścinków ładnego, beżowego papieru, a oprawiłam go w okleinę skóropodobną (grzbiet) i płótno introligatorskie, które znają dobrze bywalcy tej strony – jedwabiste i granatowe.

Znalazłam również odpowiednie ścinki ozdobnego papieru w złoty wzór, które posłużyły jako wyklejki, do tego złota zakładka, złote kreseczki, wesoła kapitałka. No i wreszcie zamontowałam kółeczko, albowiem pasuje mi myśl, że ktoś mógłby tę książeczkę przymocować do torby lub plecaka, i korzystać z niej lub nie, coś wpisać, albo tylko sobie na nią patrzeć i wymyślać, co też w wolniejszej chwili napisze na większym formacie 🙂

Z czarnymi liśćmi

Miałam ten notes już od jakiegoś czasu. Ma pasiaste wnętrze (kremowe i białe kartki) i przepiękną wyklejkę z papieru Pepin w srebrno-czarno-żółte pnącza. Okładka natomiast jest obłożona uroczą okleiną w srebrnobiałym kolorze, o fakturze zmiętej tkaniny, ale tak ładnie zmiętej, żaden standard.

Kiedyś już coś z tą okładką kombinowałam, ale jak mi się wydaje bez powodzenia – w każdym razie na pewno w końcu ją pozostawiłam w spokoju i odłożyłam na bok w nadziei, że coś mnie przecież kiedyś natchnie.

I natchnęło oczywiście.

Mąż zamontował mi uprzejmie fantastyczny wysięgniczek nad moim stołem, gdzie zwisa sobie teraz na stałe dremel przedłużony wężykiem. Swobodnie sobie do niego sięgam, nie przejmując się rozwijaniem kabli i wiecznym wywlekaniem z szuflad i chowaniem po użyciu. Chwyciłam więc za urządzenie i a to nożami, a to końcówkami do szlifowania i tym podobnych, niepokojących rzeczy wyrzezałam w tekturze motyw liści.

Liście pomalowałam na czarno, a następnie pokropiłam perłową farbą (chociaż może nazbyt delikatnie bo wygląda właściwie jak zwykła biała, o rozczarowanie!). I teraz one prowadzą estetyczny dialog z tym, co ten notes ma w środku!

Czyli notes znalazł swój styl i teraz zupełnie śmiało mogę go pokazać:

Książka zdobi

Oczywiście, najbardziej zdobi dosłownie książka książka, w sensie książki 🙂 Ale oprócz tego książka w wersji miniaturowej jest bardzo wdzięcznym elementem ozdobnym. Stąd właśnie dzisiejsze wściekle czerwone książeczki – kolczyki.

Nie robię biżuterii za często, za to miniaturek ostatnio narobiłam trochę i tylko się rozglądam, do jakich by tu przyjemnych celów jeszcze je wykorzystać.

A te książeczki zrobiłam specjalnie jednej wielkości – są naprawdę maciupeńkie, mają ok. 2, 5 cm, żeby nie były za ciężkie. Z tego samego powodu, w przeciwieństwie do pozostałych miniaturek, nie próbowałam do nich napchać mnóstwo stroniczek, ale te, które są, jak najbardziej zszyłam uczciwie i co więcej – zabarwiłam na złoto brzegi. Oprawa jest płócienna, wyklejka z papieru Pepin z piękną arabeską. W dodatku jak najbardziej można małe draństwa jeszcze dodatkowo spersonalizować – mogłabym namalować lub wyzłocić inicjał, powiedzmy 🙂 Normalnie aż żałuję, że sama kolczyków nie noszę.

Breloczek też być może

Jak tak już wyciągnęłam swoje pudełko ze ścinkami i kawałkami tekturek, tudzież dwa wachlarzyki próbek płótna i oklein introligatorskich jakie dostałam kiedyś na Targach Książki (ech…) – to czemu ograniczać się tylko do dwóch miniaturek?

Zrobiłam trzecią i dodałam do niej na grzbiecie (całkiem sprytnie, muszę się pochwalić) kółeczko, i całość umocowałam na normalnym kółku do breloczka.

Znowu jest to książeczka szyta i klejona jak normalny notes, można w niej pisać i wszystko jest tak jak trzeba. A na dodatek mogłam użyć jeszcze raz tej ślicznej okleiny w złote kwiaty, której już nie mam tyle, żeby oprawić normalny, duży notes.

Nastrój poprawia miniaturka

Kiedy się człowiek poczuje jesiennie i deszczowo, nie ma to jak znaleźć sobie jakieś pocieszenie. Można, oczywiście, wyżerać czekoladę, lecz jest to społecznie źle widziane. Kawa jest w porządku, dobra muzyka również, ale najlepiej do tego wszystkiego zrobić sobie jeszcze miniaturową książeczkę.

To właśnie robiłam wczoraj.

To nie są jakieś bardzo zaangażowane miniaturki. Przypominam – miały poprawić humor. Brakuje im więc tu i ówdzie nieco precyzji. Ale wciąż są to uczciwie uszyte i sklejone, oprawione i ozdobione książeczki, mają zakładki, kapitałki, wyklejki, oklejone grzbieciki i wszystko jak należy.

Poza tym są słodziutkie. O.

Z kieszonką

Udał mi się ten papier pięknie. Jeden z arkuszy, właściwie arkusików papieru klajstrowego z ostatniej akcji, jest w burzliwe kwiaty, a ponieważ użyłam też złotej farby, wszystko delikatnie połyskuje. Bez przesady z tym połyskiem, ale jest taki metaliczny poblask. No piękny jest, co ja się będę niepotrzebnie certować.

Zaraz też pomyślałam, że muszę z niego zrobić coś fajnego i wykorzystać papier jak tylko się da. Żeby to osiągnąć, zdecydowałam, że w nowym notesie dam wzorzysty papier tylko na przód, ale za to zostawię luz w okładce i w to miejsce wkleję taką trochę głębszą kieszonkę i ozdobię ją tymże papierem klajstrowym.

Blok uszyłam z trochę sztywniejszych kartek w brzoskwiniowym kolorze, a ponieważ już tych kolorów zrobiło się dużo, wyklejkę wykonałam z szarego, zresztą bardzo pięknego, papieru teoretycznie okładkowego 🙂

Niedawno mama kazała mi nie nudzić tymi notesami i robić w nich coś ciekawego – mam nadzieję, że kieszonka to dobry kierunek 🙂 Ale postaram się włączać do prac coraz więcej atrakcji i nowości.

A tak wygląda notes, i czy nie piękne są te kwiaty, notabene malowane paluchami i łyżeczką do lodów? 🙂

Papiery klajstrowe, znowu

Piękne one są. Obejrzałam sobie kilka technik i oczywiście zachciało mi się więcej, i zrobiłam ich trochę, i nawet powrzucałam na Instagram, ale niech tu też będą pozbierane razem, bo razem widać, jaka to jest technika – wszystko można zrobić, od w miarę regularnych wzorów po kompletne impresje tudzież Rorschachy 🙂

Tym razem użyłam klajstru ryżowego. Ma on jedną ciekawą cechę – nie trzeba go niczym nabłyszczać. Można przetrzeć woskiem czy irchą, ale wydaje mi się, że nawet i to nie jest konieczne. Przy oprawianiu, kiedy się po papierze przesuwa kostką, wygładza się dostatecznie, żeby powstała piękna, półmatowa, jedwabista powierzchnia.

Eksperymentowałam też z różnymi grubościami papieru, od 80 g czyli zwykłego papieru ksero, aż do 250 (ale ten ostatni, choć przyjemnie się z nim pracuje, jest po prostu za gruby dla większości zastosowań przy moich pracach).

I tak to zrobiłam naprawdę niemało całkiem ładnych papierów! Tak się prezentują:

Surowy, ale z frywolnym wnętrzem

Znamy takie typy, znamy! (Z paroma jestem nawet bardzo blisko). Notes też taki zrobiłam.

Znowu sięgnęłam do stosiku mojego klajstrowego papieru. Bardzo mi się on podoba, zwłaszcza w wersji ciemnej, bo np. żółty wyszedł jednak dość jaskrawo i muszę go tonować spokojniejszymi zestawami. Do tego notesu wybrałam jednak fioletowy, drapany w podobne do wikliny prążki. Do tego okleina – biała, płóciennopodobna, już jej użyłam raz i użyję wiele szczęśliwych razy 🙂

Okładka – ze starannie wyklejonymi narożnikami – wyszła właśnie dość surowa (co nie znaczy, że nieładna – naprawdę, ten papier jest bardzo udany!). Zatem na wyklejkę było potrzebne coś… coś figlarnego? Coś weselszego? Coś niepoważnego na pewno.

Przejrzałam swoje papiery i wyszło mi, że najlepiej byłoby wziąć różowy, z batikowym wzorem (Pepin, wzory indyjskie).

I ten notes to jest taki, który zachowuje należytą powagę, ale, no, pod wąsem to się chichra.

Mały żółty

Kolejny z notesów z wykorzystaniem recyklingowanego płótna introligatorskiego. Bardzo mi się ten oliwkowy kolor podoba, jest prawie złoty w określonym świetle, i przetarta faktura jest też szalenie dekoracyjna.

A do tego papier. Dostałam go już dawno od Właścicielki jednego z notesów, wraz z kilkoma innymi pięknymi arkuszami i arkusikami z azjatyckimi wzorami, i tak on leżał, bo co chwila na niego zerkałam a potem mi żal było.

Ale ostatnio się zrobiłam odrobinę bardziej bezwzględna i przyszedł też kres zerkaniu, a papier został wykorzystany do tego oto notesu:

Włamyhobbit opanowany

Nie będę nigdy więcej miękki, mam swoje szczęki! – Podśpiewywałam sobie tę piosenkę, fotografując moje jak dotąd największe osiągnięcie w dziedzinie pudełkowości, albowiem jest to pudełko szczękowe, ze szczelnie zamkniętym grzbietem.

Pewnego razu odwiedzałam rodzinę i od słowa do słowa pokazano mi książkę, którą należałoby ładnie oprawić – szkopuł w tym, że była to książka w klejonej oprawie broszurowej.

Ale jaka książka!

Pierwsze polskie wydanie „Hobbita” mianowicie, z ilustracjami Jana Młodożeńca – prawdziwy skarb dla takiej jak ja fanki.

Wydrukowany na typowym papierze z tamtego czasu – zżółkłym i kwaśnym, niestety – będzie pewnie wymagać jakiejś bardziej zaawansowanej konserwacji, gdyby sobie tego właściciele życzyli, od odkwaszania począwszy. Klejony. W papierowej, zwykłej oprawce. W dobrym stanie, więc nie było powodu, żeby podejmować jakieś drastyczne kroki już teraz. Co za dylemat! Mogłabym, oczywiście, zrobić udawaną oprawę twardą – mogłabym, czemu nie. Ale w ten sposób może naraziłabym dobrze się wciąż trzymającą książkę na obciążenia, których mogłaby nie wytrzymać, a tego bym sobie nigdy nie darowała. Każda inna książka, ale nie ta. No bo Tolkien! Hobbit! Pierwsze wydanieeeeee!

I tak mijał czas, a ja wciąż patrzyłam na tę książkę jak na wyrzut sumienia i nie mogłam się zdecydować, co z nią zrobić. Wreszcie – a nie powiem ile minęło tego czasu, tylko tyle, że mam bardzo cierpliwą i życzliwą rodzinę – postanowiłam podejść do sprawy jak uczciwy bibliotekarz, a nigdy nie przestanę być duchem po części bibliotekarzem, i zanim zapadną ewentualne dalsze decyzje ochronić książkę. Oraz, patrząc od wewnątrz fabuły, schować ją bezpiecznie przed szkodliwymi wpływami smoków, goblinów oraz ewentualnych Włamyhobbitów 🙂 A najlepiej to zrobić przy pomocy dopasowanego, solidnego pudełka.

Więc je zrobiłam.

Korzystając z podpowiedzi niezawodnego DAS Bookbinding, który nawet prostym projektom potrafi dodać szwungu przez swoje drobne wskazówki i sztuczki, zrobiłam pudełko z dopasowanym grzbietem, granatowo-złote, a na wierzchu nakleiłam płócienny panelik z wyzłoconym słynnym inicjałem Tolkiena.

Jestem absolutnie przeszczęśliwa, kiedy tylko spojrzę na zdjęcia tego pudełka. Hobbit! Pierwsze! Młodożeniec! I ja!